reklama
reklama

Dzwony - milczący świadkowie historii [ZDJĘCIA]

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor: | Zdjęcie: Marian Struś

Dzwony - milczący świadkowie historii [ZDJĘCIA] - Zdjęcie główne
Zobacz
galerię
53
zdjęć

foto Marian Struś

reklama
Udostępnij na:
Facebook
Wiadomości Wydobywanie z ziemi ukrytych w niej skarbów w postaci kościelnych dzwonów nie zdarza się nazbyt często. W sierpniu 1995 roku w Woli Romanowej wykopano trzy dzwony pochodzące z cerkwi w Dźwiniaczu. W kwietniu 2006 roku w Balnicy światło dzienne ujrzał przepiękny dzwon o wadze 625 kg, którego odkrycie uznano za sensację archeologiczną. I wreszcie 8 listopada 2023 roku – to ostatnia data odkopania dzwonu, ukrytego metr pod ziemią wewnątrz zrujnowanej dzwonnicy cerkiewnej w Maniowie, w gminie Komańcza. Wszystkie te wydarzenia łączy osoba Jerzego Ginalskiego, archeologa, b. wieloletniego dyrektora Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku. Uczestniczył w każdej z tych akcji „wydobywczych”, zawsze występując w pierwszoplanowych rolach.
reklama

Skąd się wzięły pod ziemią i od kiedy tam spoczywają? Kto je ukrył i przed kim? Jak doszło do odkrycia, kto ujawnił prawie wiekową ich tajemnicę? Ile ich jeszcze kryje ziemia? To pytania, które na które część odpowiedzi jest znana, ale są i takie, na które już nikt nie odpowie.

 

Posiadanie dzwonów cerkiewnych było dumą i prestiżem parafii wyznań: greckokatolickiego i prawosławnego, dominujących kiedyś na terenach Karpat. W każdej cerkwi musiał być dzwon, ogłaszający, że czas na modlitwę, albo bijący na trwogę, gdy zbliżało się niebezpieczeństwo. Często były to dwa dzwony, a zdarzało się, że i trzy. Gdy w 1939 roku zbliżała się wojenna pożoga, wierni zakopywali je w ziemi, aby ukryć przed najeźdźcą. Niemieckim, sowieckim, a gdy w 1947 roku na południowo-wschodnich kresach przystąpiono do akcji „Wisła”, zakopywali je, aby nie dostały się w łapy władzy ludowej. Czynili to, aby nie dopuścić do konfiskaty, często z nadzieją, że kiedyś tu jeszcze powrócą.
 

Od 28 lat dzwonią w cerkwi w Ustrzykach Dolnych

 
– Miejsca ukrycia dzwonów zawsze pozostawały strzeżoną tajemnicą, stąd nikt nie potrafi oszacować, ile ich jeszcze kryje ziemia. Jeśli na tych terenach było około 150 cerkwi, a w każdej z nich po 2-3 dzwony, to można domniemywać, że tych dzwonów było w sumie około 400. Sporo z nich zarekwirowali najeźdźcy, część władza ludowa wywiozła w sobie tylko znane miejsca, część padło łupem „poszukiwaczy skarbów”. Ile czeka jeszcze na odkrycie? Trudno ocenić, a trzeba mieć świadomość, że wielu świadków tamtych wydarzeń zabrało tajemnicę ukrycia dzwonów do grobu – mówi Jerzy Ginalski. I przywołuje historię swego pierwszego odkrycia trzech dzwonów pochodzących z cerkwi w Dźwiniaczu Dolnym, a zakopanych w latach 40. na pograniczu Dźwiniacza i Woli Romanowej (obie miejscowości należą do gminy Ustrzyki Dolne). 
- To było moje pierwsze odkrycie, rok 1995. Miejsce ukrycia dzwonów wskazał nam 95-letni wówczas Józef Dawid, mieszkaniec Ustrzyk Dolnych. „Są zakopane pod trzema lipami w takim, a takim miejscu” – powiedział. – Wprawdzie lip było dwie, a nie trzy, ale reszta się zgadzała. Dzwony zakopane zostały bardzo starannie w drewnianej skrzyni umoszczonej sianem, a wieko skrzyni pokryte było blachą. Baliśmy się, czy to przypadkiem nie jest skrzynia z amunicją. Ale nie, w środku znajdowały się trzy dzwony o wadze: 50, 90 i 100 kilogramów. Nie omieszkałem powiadomić o tym pana Dawida. Wzruszony, rozpłakał się, po czym stwierdził: „teraz już mogę umierać!” Dzwony te znajdują się do dziś w Ustrzykach Dolnych, w cerkwi greckokatolickiej pw. Zaśnięcia Matki Bożej z 1874 roku.  
 

Zachwycił się nim Victor Ashe, ambasador USA

 
Jedenaście lat po odkryciu dzwonów z cerkwi w Dźwiniaczu, oczy archeologów zwróciły się Balnicę, niewielką wioskę w gminie Komańcza. To właśnie tam, 24 kwietnia 2006 roku, udała się ekipa odkrywców z Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku, z zamiarem wyrwania ziemi dzwonu pochodzącego z tamtejszej cerkwi, a ukrytego przez wiernych w latach 40. Operacji przewodził nie kto inny, a Jerzy Ginalski. 
 
Efekt przerósł oczekiwania wszystkich, a odkopany dzwon stał się prawdziwą sensacją archeologiczną. Imponował nie tylko pięknem, ale również wielkością. W obwodzie liczył 330 cm, jego średnica wynosiła 105 cm i ważył 625 kg! Kilka dni później, gdy jego zdjęcia trafiły do ludwisarni Felczyńskich w Przemyślu, reakcja jednego z braci była niezwykle emocjonalna: - „To nasz dzwon! Wykonany został początkiem lat dwudziestych XX wieku, z przeznaczeniem na wielką wystawę dzwonów, która miała się odbyć w 1925 roku w Paryżu!” Po wystawie dzwon wrócił do Przemyśla, gdzie w krótkim czasie został sprzedany na tzw. placu. Z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że kupiła go parafia greckokatolicka w Balnicy i tam też on trafił. Wskazywałby na to także inny fakt, a mianowicie miejsce ukrycia. Był zbyt ciężki, aby go przewozić gdzieś daleko od cerkwi.
 
Piękność i imponujące gabaryty dzwonu sprawiły, że wkrótce po jego wydobyciu rozgorzały boje kto powinien stać się jego posiadaczem. Ostatecznie Podkarpacki Konserwator Zabytków zdecydował, iż miejscem, w którym będzie on eksponowany szerokiej widowni, będzie sanocki skansen.
 
– Uważam, że czas potwierdził słuszność podjętej decyzji. Dzwon został tak wyeksponowany, że z bliska może go podziwiać każdy zwiedzający nasze muzeum. Znajduje się bowiem tuż przed frontonem łemkowskiej cerkwi z Ropek
– mówi Jerzy Ginalski. 
 
Czy faktycznie wzbudza zachwyt szerokiej widowni? Odpowiedzią niech będzie opowieść o tym, jak to niezwykle upodobał sobie ten właśnie zabytek b. ambasador Stanów Zjednoczonych w Polsce Victor Ashe, który kilkakrotnie był gościem muzeum w Sanoku. – Podczas jednej z wizyt opowiedział mi, że historią dzwonu, wykopanego w Balnicy, a znajdującego się w sanockim skansenie, zainteresował prezydenta USA George W. Busha i zrobiła na nim duże wrażenie – zdradził jeszcze jeden z niezwykłych sekretów dzwonu Jerzy Ginalski. 
 

 Dzwony się go imają

 
Była jesień 2006 roku, kilka miesięcy po wydobyciu dzwonu w Balnicy, gdy w gabinecie J. Ginalskiego pojawił się nieznany mu wcześniej Tomasz Zawistowski. Już w pierwszych słowach, jakie skierował do gospodarza, zawarł w zasadzie wszystko:
 
- „Panie dyrektorze, ja wiem, gdzie jest jeszcze jeden, równie okazały dzwon, jak ten z Balnicy!” Po czym na kilka sekund zawiesił głos i dodał: „znajduje się on w ziemi, w obrębie zrujnowanej dzwonnicy na cerkwisku w Maniowie! Oddaję go w pańskie ręce.” Wiadomość zrobiła na mnie piorunujące wrażenie, ale mając ciągle w pamięci zamieszanie, jakie nastąpiło po odkryciu dzwonu w Balnicy, zdecydowałem się odczekać jakiś czas z podjęciem kolejnego wyzwania. Wtedy jednak nie przypuszczałem, że wytrzymam z tym aż kilkanaście lat!
– zdradza szczegóły kolejnej operacji „dzwon” Jerzy Ginalski. 
 
Poświęćmy teraz nieco uwagi niekwestionowanym odkrywcom dzwonu z Maniowa. Przed dwudziestoma laty Tomasz Zawistowski, wraz ze swym przyjacielem Maciejem Szymańskim, penetrowali okolice pasma granicznego w Bieszczadach, ciekawi, co w sobie kryje. Fakty pokażą, że byli to prawdziwi pasjonaci, dla których każdy odnaleziony przedmiot stanowił „świętość”, znacząc określoną wartość historyczną i kulturową. Ich uwagę przykuło cerkwisko w Maniowie. W ruinach cerkiewnej dzwonnicy natrafili na ukryty metr pod ziemią dzwon. Meldując o tym dyrektorowi sanockiego muzeum, uznali, że ich rola się skończyła. Niemniej jednak, cały czas czekali na finalizację tematu. Nie sądzili, że potrwa to aż kilkanaście lat!  
 
- Ten czas nadszedł w momencie, gdy dość nieoczekiwanie znalazłem się na emeryturze. Wtedy to przypomniałem się z Tomaszowi Zawistowskiemu. Ten odesłał mnie do „bieszczadzkiego” księdza Piotra Bartnika, rzekomo wtajemniczonego w temat dzwonu w Maniowie. Ksiądz mój telefon przyjął powściągliwie, tłumacząc się, iż nie może mi zdradzić szczegółów, gdyż jest zobowiązany do tego przysięgą. Kiedy jednak zaproponowałem, że odezwie się do niego pan Tomasz, który zwolni go z tej przysięgi, przystał na to. I tak też się stało! To był bardzo duży krok do odkrycia dzwonu!
– relacjonuje J. Ginalski.  
 
Miesiąc później, wraz z księdzem Bartnikiem, odwiedzili Maniów, gdzie duchowny wskazał miejsce, w którym spoczywa dzwon. Następną wyprawę do Maniowa odbył już z archeologiem z MBL-u Marcinem Glinianowiczem. Pozwoliła ona dokładnie sprecyzować, gdzie znajduje się zakopany „skarb”.
 
– Sygnał, jaki pojawił się na wykrywaczu metali, był tak mocny, że nie można było mieć wątpliwości co do miejsca ukrycia dzwonu. Niemniej, łopaty poszły w ruch i kiedy usunęliśmy metrową warstwę ziemi, kamieni i śmieci, natrafiliśmy na pierwszy fragment dzwonu
– mówi Marcin Glinianowicz.
 

Józef odkopał „Józefa”

 
8 listopada 2023 roku wielogodzinne prace przy wydobywaniu dzwonu z uwagą śledziła około 20-osobowa widownia. W gronie tym znaleźli się wszyscy główni aktorzy tego spektaklu: Tomasz Zawistowski wraz z Maciejem Szymańskim oraz Jerzy Ginalski. Wszyscy bardzo przeżywali ten dzień. – Jestem naprawdę szczęśliwy! To mój wielki dzień, na który czekałem kilkanaście lat! Ale cały czas wierzyłem, że on nastąpi. Cieszę się, że to ja odkryłem ten dzwon, schowany pod ziemią, w ruinach dzwonnicy cerkiewnej – mówi Tomasz Zawistowski. W rozmowie dołącza do niego, nie kryjąc dumy i emocji, Jerzy Ginalski;
 
- To jest mój piąty wydobyty z ziemi dzwon, ale pierwszy zakopany z dala od świątyni, wewnątrz dzwonnicy! – oświadcza, po czym dodaje: Dzwon nazwany jest „Józef”, a ja urodziłem się w dniu imienin Józefa i tak brzmi moje drugie imię! Mogę więc powiedzieć, że to Józef wykopał „Józefa”!
 
Na dzwonie wyryty jest fragment pieśni religijnej o treści: „Szczęśliwy kto sobie patrona Józefa ma za opiekuna”. „Józef” odwdzięczył się swoim odkrywcom. Próba jakości dźwięku, jakiej został poddany tuż po pierwszej kosmetyce, wypadła niezwykle okazale. Podniesiony na linach przy pomocy samochodowego wysięgnika, popisał się przepięknym, czystym, głębokim brzmieniem. I pomyśleć, że tak wspaniały instrument przez około 80 lat milczał, ukryty pod metrową warstwą ziemi i kamieni w cerkiewnej dzwonnicy.


Zachwytom nie było końca, a słowo „piękny” było odmieniane we wszystkich przypadkach. Bo rzeczywiście taki jest. Bogato zdobiony, w reliefie wypukłym posiada postacie świętych: Piotra, Pawła, Jakuba i Józefa. Jego średnica wynosi 83 cm, waży ok. 350 kg. Odlany był w słynnej ludwisarni braci Felczyńskich w Kałuszu i Przemyślu. Z ogromnym zainteresowaniem oglądał go, centymetr po centymetrze, skansenowski archeolog Marcin Glinianowicz. Kiedy skoczył, stwierdził:
 
- Jego stan jest idealny. Sprawia wrażenie, jakby wczoraj wyszedł z formy! 


Pierwszą noc, po osiemdziesięciu latach przebywania pod powierzchnią ziemi, „Józef” spędził na powierzchni, na terenie Muzeum Budownictwa Ludowego. Jakie będą jego dalsze losy? Jerzy Ginalski już wybrał mu docelowe miejsce. Po doświadczeniach z poprzednikiem z Balnicy, jest przekonany, że idealnym miejscem dla dzwonu z Maniowa, byłoby wnętrze skansenowskiego obiektu, w którym mieści się wystawa stała pn. „Ikona karpacka”. – Byłby wspaniałym jej ubogaceniem, podziwiany przez ponad sto tysięcy osób zwiedzających skansen każdego roku – uzasadnia swój wybór.  
Marian Struś 
 

Uzupełnienia

 
Maniów – dziś to niewielka osada leśna w gminie Komańcza, licząca ok. 40 mieszkańców. Liczy sobie blisko sześć stuleci. Przed wybuchem II wojny światowej zamieszkiwało ją ponad 500 osób. W Maniowie istniała drewniana cerkiew greckokatolicka o statusie parafialnej, pw. św. Mikołaja, zbudowana w 1841 roku. Po wojnie doszło do wysiedlenia z Maniowa ludności łemkowskiej, a po ich opuszczeniu tych stron, bojówki UPA spaliły niemal wszystkie zabudowania. O tamtych mieszkańcach przypominają dziś tylko fundamenty domów, dzikie sady owocowe, cmentarz i cerkwisko. 
 

Polskie dzwony

 
Największy dzwon o nazwie „Bogurodzica” znajduje się w Bazylice Matki Bożej w Licheniu, waży 14,6 t., a drugim co do wielkości jest „Święty Józef” też w Licheniu. Trzecim jest wawelski „Zygmunt” (9,65 t.), czwartym „Władysław” w Warszawie, parafia pw. błog. Władysława z Gielniowa - Ursynów (ponad 9 t.) – dzieło ludwisarni braci Felczyńskich w Przemyślu, piątym „Maria” na Jasnej Górze w Częstochowie (8,2 t.). Następne w kolejności są: 6. „Vox Dei” w Ustroniu Zawodziu (7,78 t.), 7. „Gratia Dei” w bazylice mariackiej w Gdańsku, 8. „Tuba Dei” w Toruniu (7,23 t.), 8. „Stanisław” na Wawelu (6,5 t.), 9. Św. Wojciech” – katedra w Gnieźnie (6,3 t.).

Największym na świecie kołysanym dzwonem jest dzwon „Vox Patris” („Głos Ojca”), o wadze 55 ton, 4,5 m. średnicy i 4 m. wysokości, znajdujący się w sanktuarium w Trindade w Brazylii. Ciekawostką jest, iż jego wykonawcą jest konsorcjum polskich firm: Pracowni Ludwisarskiej Jana Felczyńskiego w Przemyślu i Rduch Bells&Cloks w Rydułtowach. Dla porównania – dzwon „św. Marka”, znajdujący się w bazylice św. Piotra w Watykanie, waży „tylko” 8 ton.

WRÓĆ DO ARTYKUŁU
reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama