Tylko w okresie od 1 kwietnia do 31 grudnia 2019 roku karetki Bieszczadzkiego Pogotowia Ratunkowego wyjeżdżały do chorych i poszkodowanych ponad 10 tys. razy. Dyspozytorzy w Sanoku przyjmują codziennie kilkadziesiąt, a bywają dni, że dużo ponad sto telefonów. Niestety, sporą i niechlubną część wezwań stanowią zgłoszenia fałszywe, skutkujące tzw. wyjazdem bezpodstawnym.
Dyspozytorzy medyczni mają ściśle określone procedury zbierania wywiadu na temat zdarzenia. Żeby jak najszybciej wysłać karetkę do potrzebującego pomocy, muszą zadać szereg niezbędnych pytań na temat choroby, objawów, adresu, najkrótszego dojazdu itd. Niestety bywają sytuacje, że nawet najbardziej doświadczony dyspozytor nie jest w stanie odróżnić prawdziwego wezwania od głupiego żartu. Każdy pracownik Zespołu Ratownictwa Medycznego mógłby opowiedzieć o niezliczonej ilości fałszywych wyjazdów, do których wyjeżdżał. Przykładem może być mieszkaniec gminy Lutowiska, który na przestrzeni niespełna dwóch miesięcy wezwał bezpodstawnie karetkę kilkanaście razy, za co został ukarany grzywną w wysokości 5 tys. zł. Czy to dużo? Biorąc pod uwagę, że za każdym razem kiedy Zespół Ratownictwa Medycznego zostaje zadysponowany do nieuzasadnionego wyjazdu, a ktoś inny zostaje pozbawiony szansy na szybką pomoc, zdecydowanie za mało.
- Pamiętam dramatyczne wezwanie którejś zimy do wypadku samochodowego na trasie Ustrzyki Dolne-Arłamów - mówi Piotr Hołubowski, koordynator ZRM, na co dzień pracujący w podstacji Bieszczadzkiego Pogotowia Ratunkowego Ustrzyki Dolne. - Zgłaszającym był kierowca z „wschodnim” akcentem, który powiedział tyko, że wypadł z drogi i dachował, po czym wyszedł z samochodu w którym została zakleszczona kobieta. On miał tracić już przytomność, nie wiedział dokładnie, gdzie jest. Rozłączył się, a jego telefon stracił sygnał.
Takie zgłoszenia zawsze powodują u ratowników szybsze bicie serca, wyrzut adrenaliny i spory stres. Rodzi to również ryzyko wypadku z udziałem ambulansu, który jadąc „na sygnałach”, stara się dotrzeć do miejsca zdarzenia w możliwie jak najszybszym czasie. Kto jechał w zimie tą trasą, wie o czym mowa.
- Po przejechaniu całej trasy - około 40 km, nie znaleźliśmy poszkodowanego ani rozbitego samochodu, również kierowcy aut nadjeżdżający od strony Przemyśla nie widzieli nic niepokojącego - dodaje Piotr Hołubowski. – Było to jedno z wielu wezwań o których można by powiedzieć, że skończyło się dobrze, bo nie było wypadku i poszkodowanych, ale czy tak jest na pewno?
Nie możemy i nie chcemy akceptować takich bezmyślnych zachowań, dlatego dziś apelujemy do wszystkich - ratownictwo medyczne służy ludziom naprawdę potrzebującym pomocy!
Źródło: Starostwo Powiatowe Sanok