Do incydentu miało dojść na początku marca.
- Zgłosiłem się na Szpitalny Oddział Ratunkowy w Sanoku około 1.20 w nocy z silnym bólem w klatce piersiowej oraz pleców w okolicach łopatek - mówi mężczyzna. - Jednocześnie przedstawiłem posiadaną dokumentację medyczną i poinformowałem przyjmującą mnie pielęgniarkę o możliwym zawale serca, tym bardziej że objawy przypominały te sprzed dwóch lat, gdy miałem pierwszy zawał - zaznacza.
Z relacji naszego czytelnika wynika, że pielęgniarka niezwłocznie wykonała mu podstawowe badania oraz zawiadomiła lekarza dyżurującego. Twierdzi, że przybyły na oddział lekarz w ogóle nie przeprowadził z nim wywiadu.
- Na moje wyraźne żądanie stwierdził, że nie widzi nic niepokojącego - dodaje mężczyzna. - Poinstruował pielęgniarkę, żeby położyła mnie do łóżka i podała leki przeciwbólowe. Wśród nich nie było żadnych kardiologicznych. Lekarz wyszedł i do końca dyżuru już się nie pojawił.
Pan Adam utrzymuje, że do rana spędził noc w szpitalu. Ani zapis ekg, ani podwyższone wartości troponiny nie wzbudziły u nikogo podejrzeń.
- Lekarz nie skierował mnie na oddział kardiologiczny ani nie wezwał innego specjalisty - mówi. - Dopiero rano lekarze, którzy przyszli do pracy, na podstawie obejrzanych wyników stwierdzili u mnie prawdopodobieństwo przebycia zawału serca. Absolutnie nie potrafię zrozumieć, dlaczego całą noc przeleżałem na SOR-ze i nie zostałem skierowany na właściwy oddział. Jak wynika z diagnozy jednego z lekarzy, istniało realne niebezpieczeństwo dla mojego zdrowia i życia. Sanocki SOR to masakra - dodaje oburzony.
W wypisie z oddziału ratunkowego znajdujemy informację, która różni się od wersji przedstawionej przez naszego rozmówcę. W opisie czytamy, że pana Adama zakwalifikowano do pilnej diagnostyki obrazowej, jednak nie wyraził on zgody i odmówił hospitalizacji. Z oddziału został wypisany na własne żądanie.
Z treścią wypisu nie zgadza się pan Adam.
- To bzdury - zaprzecza. - Nikt nie proponował mi koronografii. Dopiero rano, jak przyszli inni lekarze, to fachowo się mną zajęli. Do domu poszedłem na dosłownie 30 minut, bo musiałem załatwić ważne sprawy rodzinne. Jestem ojcem trójki dzieci - zaznacza.
Więcej w 13 numerze Tygodnika Korso Gazeta Sanocka