- Często spaceruję z psem brzegami Sanu - mówi Daniel, mieszkaniec Sanoka. - Niejednokrotnie widzę zalegające śmieci, puste butelki, puszki, młodzież pijącą alkohol w okolicach MOSiR-u, a w pobliżu jednego z supermarketów rosnący barszcz Sosnowskiego.
Zapytaliśmy straż miejską, czy ktoś zgłaszał im problem zaśmiecanych brzegów. Komendant nie potrafił od razu odpowiedzieć, ale nie przypominał sobie takich zgłoszeń. Widocznie mieszkańcy przyzwyczaili się do widoku śmieci nad brzegami rzeki. Interwencję za to w tej sprawie podejmuje często Ryszard Rygliszyn, prezes Ligii Ochrony Przyrody.
- Z całą stanowczością piętnujemy zanieczyszczenia brzegów, gdzie tylko możemy - mówi. - Ale to jest jak walka z wiatrakami. Najsłynniejsze jest miejsce od mostu Olchowieckiego do mostu zakładowego w pobliżu jednego z przedsiębiorstw. Ludzie po pierwszej zmianie wychodzą z pracy, piją tam alkohol i zostawiają po sobie reklamówki, pety, butelki... Nierzadko też natrafiamy na strzykawki i worki po kleju.
Pan Rygliszyn każdego roku z dziećmi z OHP lub ze strażnikami straży rybackiej zbiera nad Sanem kilkadziesiąt worów śmieci.