Otrzymaliśmy sygnał, że w gęstych zaroślach nad brzegiem Sanu na wysokości ulicy Białogórskiej pojawiło się kilka okazów barszczu Sosnowskiego. Dyżurna Straży Miejskiej w Sanoku przyznała, że nie miała jeszcze zgłoszenia z tego terenu, ale wie, że w innych punktach miasta roślina też się pojawiła. Rosła na przykład tuż przy końcowym przystanku autobusu przy ul. Robotniczej.
- W ubiegłym roku w okolicy zakola Sanu przy ul. Białogórskiej rósł jeden samotny okaz - mówi Wojciech Skiba, naczelnik Wydziału Ochrony Środowiska, Rolnictwa i Leśnictwa Starostwa Powiatowego w Sanoku. - Został wycięty, ale niewykluczone, że gdzieś w tych wysokich trawach uchowały się małe odrosty. Jeśli miały wówczas wysokość 10-20 cm, były niewidoczne. Pojedziemy na miejsce i sprawdzimy. Jeżeli to jest w ciągu komunikacyjnym, w miejscach użyteczności publicznej, to zetniemy.
Nadbrzeże Sanu podlega pod Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej w Krakowie. Jego jednostka techniczna - Nadzór Wodny w Lesku skupia się jednak przede wszystkim na rozległych terenach bieszczadzkich. Program zwalczania groźnej rośliny, realizowany przez powiat sanocki w 2014 r., został już zakończony.
- Obecnie nie mamy środków finansowych ani ludzkich, aby znaleźć i zwalczyć wszystkie skupiska barszczu w powiecie - tłumaczy naczelnik Skiba. - Na gruntach i drogach powiatowych, jako właściciel, jesteśmy zobowiązani go usunąć. Pojedyncze przypadki pojawiające się w mieście też usuwamy, bo jeden okaz to nie jest problem. Na terenach prywatnych muszą to robić już sami właściciele. Nie możemy wchodzić na cudze działki bez ich wiedzy i zgody.
Barszcz Sosnowskiego obecnie wchodzi w okres tzw. kwitnienia widocznego. Nie wytworzył jeszcze nasion i nie rozsiewa się, a jest już łatwy do zlokalizowania. Dopiero w 3-4 roku życia osiąga rozmiary docelowe, sięgające nawet do 4,5 metra wysokości. Wcześniej w ukryciu nabiera masy, rozbudowuje korzeń. W miejscach mało uczęszczanych, gdzie dostęp dla ludzi jest utrudniony i gdzie roślina nie stanowi bezpośredniego zagrożenia, służby nie ścinają go za szybko. Dopiero gdy osiągnie etap pełnego rozwoju, jest gwarancja, że po wycięciu nie odrośnie. Im więcej też wyprodukuje własnej masy, tym łatwiej go zniszczyć. Zbyt wczesne zwalczanie grozi tym, że będzie niedokładne i przeoczy się jakieś niewielkie odrosty, które wykiełkowały z przypadkowych nasion, a są niewidoczne w trawie. Poza tym silne osobniki ograniczają wzrost słabszych.
Kilkanaście sztuk barszczu pojawiło się już na wysepce naprzeciw oczyszczalni ścieków w Trepczy, w ubiegłym roku całkowicie zarośniętej przez barszcz. Na razie wysoki poziom wody uniemożliwia bezpieczne dotarcie na miejsce służbom, które mogłyby go wyciąć. Tam jednak nie ma zagrożenia dla ludzi, inaczej niż na uczęszczanych brzegach rzeki.
- Mieliśmy taki przypadek za jednym z supermarketów nad Sanem - opowiada naczelnik Skiba, - gdzie panowie wylegiwali się po spożyciu alkoholu w pobliżu barszczu Sosnowskiego. Twierdzili, że im nie przeszkadza. Wycięliśmy go jednak, bo gdyby się poparzyli, to "mógłby im zacząć przeszkadzać".
Roślinę sprowadzono do Polski z Kaukazu w latach 50. jako paszę dla bydła hodowanego w Bieszczadach. Eksperyment się nie powiódł, hodowlę zarzucono, ale barszcz zdążył się zadomowić. Jego silna ekspansja stanowi zagrożenie zarówno dla innych roślin, jak i dla ludzi. Kontakt z barszczem Sosnowskiego powoduje poparzenia, bąble, a w najgorszych przypadkach nawet martwice skóry. W upalne dni wydzielane przez niego opary mogą doprowadzić do poparzenia układu oddechowego osób przebywających w pobliżu.
Walka z rozprzestrzeniania się tej groźnej rośliny w powiecie sanockim trwa już od co najmniej 5 lat. Najskuteczniejsze są chemikalia, które nie tylko osłabiają roślinę, ale też niszczą nasiona i ograniczają możliwości ich kiełkowania. Nie zawsze jednak można je zastosować. Na obszarach chronionych i w sąsiedztwie wód możliwe jest usuwanie barszczu tylko metodami mechanicznymi. Wykonuje się więc koszenie i wykopywanie tych roślin.