Jak narodziła się pana pasja i zamiłowanie do sztuki?
Nie pamiętam, kiedy zacząłem rysować. Nie było to jakieś olśnienie, raczej wynikło to samo z siebie. Jako dziecko często spacerowałem po okolicy, brałem wędkę i szedłem nad San. Lubiłem wędkować. Zawsze też interesowałem się tym, co mnie otacza, a że fotografia nie była wtedy tak łatwo dostępna jak teraz, swoje doznania i spostrzeżenia zacząłem notować w formie rysunków.
Studiował pan w Krakowie. Dlaczego po studiach zdecydował się pan wrócić w rodzinne strony?
Na pozostanie w Krakowie nie pozwolił mi mój charakter odludka. Nie harmonizował z krakowskim otoczeniem. Jestem spokojnym człowiekiem, a tam, żeby coś osiągnąć, trzeba było mieć mocne łokcie i rozpychać się.
Jak pana życie potoczyło się po powrocie do Sanoka?
W tamtych latach architektura wnętrz nie była popularną dziedziną w naszym mieście. Zapisałem się jako usługodawca w zrzeszeniu projektantów "Sztuka Polska" w Rzeszowie. Otrzymałem parę zleceń. Między innymi zaprojektowałem restaurację i kawiarnię w Brzozowie. Potem po Sanoku rozeszła się wieść, że zajmuję się projektowaniem wnętrz. Zrealizowałem kilka swoich projektów, głównie użytkowych. Gdy weszła w życie reforma Wilczka i to, co niezakazane zaczęło być dozwolone, nagle wszyscy wszystko zaczęli umieć, stali się samowystarczalni, nikt nie potrzebował już porady fachowca. Ludzie poczuli, że wszystko im wolno i zaczęli po swojemu tworzyć swoje otoczenie nie zawsze w zgodzie z zasadami architektury, wnętrzarstwa i estetyką. Nastała wolna amerykanka.
Więcej w 13 numerze Tygodnika Korso Gazeta Sanocka