W związku z budową Zalewu Solińskiego proponowano dwa rozwiązania. Pierwsze to otoczenie kościoła wałem i zabezpieczenie w ten sposób przed wodą; drugie - bardziej realne - to przebudowanie kościoła w nowym, wyższym miejscu. Byłoby to dobre rozwiązanie. Władze chciały jednak przy okazji zlikwidować parafię. Początkowo naciskały na przeniesienie jej do Polańczyka albo do Górzanki, na co mieszkańcy nie wyrażali zgody z uwagi na odległość.
Już w 1964 r. po raz pierwszy kuria biskupia w Przemyślu wyraziła zdanie, że trzeba utrzymać parafię w Wołkowyi, niezależnie od tego, czy będzie to kościół przebudowany, czy też wzniesiony na nowo w odpowiednim miejscu. Tę linię kontynuował ks. bp. Ignacy Tokarczuk, który na przełomie 1965/66 objął rządy w diecezji przemyskiej.
Burzenie
24 stycznia 1967 r., pod nieobecność ks. Franciszka Kusztyba, miejscowego proboszcza, zburzono organistówkę i plebanię. Akcję osłaniały odziały milicji przywiezione w 18 samochodach,wyposażone w broń, psy, gazy łzawiące i zasłony dymne, wobec spodziewanego sprzeciwu miejscowej ludności.
Zachowały się relacje ks. Kusztyba pisane na bieżąco, w trakcie burzenia kościoła. Pisał, że już kilka dni wcześniej cała okolica została okrążona, leśniczym i gajowym odebrano broń myśliwską pod pretekstem jej kontroli. Miejscowość otoczono wielkim kręgiem, który się stopniowo zacieśniał. We wtorek, 3 października, w nocy "nieznani sprawcy" odcięli sznury od dzwonów, aby ludność nie mogła nikogo zaalarmować. Proboszcz i wikary po odprawieniu porannych mszy św. zamknęli kościół. Wtedy Józef Chwistek, kierownik Wydziału ds. Wyznań w Rzeszowie, zażądał od proboszcza wydania kluczy od kościoła. Spotkał się z odmową. Władze część sprzętów liturgicznych przeniosły do świątyni w Górzance, a osobnik podający się za księdza przeniósł tam Najświętszy Sakrament. Na proboszcza i wikarego nałożono przez dwa dni areszt domowy. Burzenie kościoła odbywało się pod osłoną silnych oddziałów wojskowych i milicyjnych (łącznie ok. 1500 osób), ciężki specjalistyczny sprzęt sprowadzono z budowy zapory w Solinie. Gruz z kościoła zasypano w specjalnie wykopanym dole. Uczestników akcji pojono obficie alkoholem. Wielu spośród zwiezionych na miejsce robotników i operatorów sprzętu, mimo wysokiego wynagrodzenia, odmówiło udziału w niszczeniu kościoła, za co wkrótce zwolniono ich z pracy.
W pierwszy dzień akcji wieczorem młodzież zgromadziła się na nabożeństwo październikowe, ale milicja ją przepędziła.
Więcej w 41 numerze Tygodnika Korso Gazeta Sanocka