Mam pogodny wyraz twarzy, chętnie się uśmiecham i trudno zauważyć, że przeżyłem 60 lat. Tym bardziej nie widać po mnie, że mam za sobą 6 operacji nowotworowych, wycięte ponad 76 cm jelita grubego, dużą część jelita cienkiego, usuniętą śledzionę. Wszystko było konieczne, bo zaatakował mnie nowotwór złośliwy jelita grubego. Był rok 1992. Od tego czasu pięciokrotnie kładziono mnie na stole operacyjnym, co było związane z nawrotami choroby nowotworowej, jak również z poważnymi niedrożnościami to jelita grubego, to jelita cienkiego. Ponadto przeszedłem poważną operację przykrętarzowego złamania szyjki biodrowej, jak również niezliczoną ilość zabiegów układu moczowego związanych z chorobą popromienną pęcherza moczowego, moczowodów i nerek.
W ostatnim okresie (2016 rok) doszły następne poważne operacje, które były skutkiem radioterapii przebytej prawie 23 lat temu. Wszystko zaczęło się w 2015 roku, gdy zauważyłem poważne zmiany w układzie pokarmowym i w oddawaniu moczu. Po dokładnym badaniu okazało się, że wytworzyła się u mnie przetoka pęchęrzowo–odbytowa. Nie mogąc normalnie funkcjonować, musiałem poddać się kolejnej poważnej operacji w szpitalu onkologicznym w Brzozowie. Podjął się jej ordynator oddziału Józef Oberc, który operował mnie wcześniej pięciokrotnie. Po miesięcznym pobycie w Brzozowie przewieziono mnie do szpitala w Krośnie na oddział chirurgii naczyniowej z powodu poważnej zakrzepicy podkolanowej nogi prawej. Operowano mnie dwukrotnie i musiałem znowu spędzić w szpitalu prawie dwa miesiące.
O mnie
Mieszkam w Wojaszówce, niedużej miejscowości niedaleko Krosna w województwie podkarpackim.
Pochodzę jednak z Krosna, gdzie od młodych lat czynnie uprawiałem sport; najpierw piłkę nożną, lekkoatletykę, by później wybrać piłkę siatkową. Sport był moim żywiołem, tutaj czułem się najpewniej. Będąc sprawnym młodym człowiekiem, nadawałem się do wielu dyscyplin, również z powodzeniem radziłem sobie w sporcie zimowym, a zwłaszcza w łyżwiarstwie szybkim, gdzie ustanowione rekordy w latach sześćdziesiątych osiągnięte w Techniku Mechanicznym w Krośnie zachowały się do dnia dzisiejszego. Byłem okazem zdrowia, nigdy nie chorowałem.
Pod koniec lat 80. wyjechałem do ówczesnego NRD w ramach robót eksportowych – Weimar.
Wróciłem po trzech latach. Przez dziesięć lat pracowałem w PNiG w Jaśle, skąd ponownie wyjechałem do pracy za granicą, tym razem do NRF – Werdohl/Dortmundu.Wracałem z zarobioną w Niemczech gotówką pełen życia i radości.
Miałem 36 lat i do głowy mi nie przyszło, że nad moim zdrowiem i życiem wiszą czarne chmury. Rutynowe badania kontrolne, które musiałem przejść po powrocie z zagranicy, wykazały, że mam 10-krotnie podwyższone OB i objawy silnej anemii. Badający mnie w szpitalu w Brzozowie i Rzeszowie lekarze nie potrafili określić, co mi jest. A z moim zdrowiem było niestety coraz gorzej.
Przerażająca diagnoza
Pojawiły się mocne bóle w okolicy podbrzusza i dochodząca do 40 stopni gorączka.
Miejscowi lekarze, nie umiejąc sobie poradzić, odesłali mnie do Kliniki Chirurgii Gastroenterologicznej Akademii Medycznej w Krakowie, która jako jedna z nielicznych miała w tym czasie kolonoskop, umożliwiający przebadanie całego odcinka jelita grubego. Diagnoza była przerażająca – nowotwór jelita grubego na zagięciu śledzionowym z licznymi naciekami do odbytu. Trzeba było natychmiast operować. To nietypowe umiejscowienie nowotworu sprawiło, że wcześniejsze badania koloskopem wziernikowym nie były w stanie go wykryć. Liczne badania doprowadziły jedynie do rozległych nacieków, co zdecydowanie pogorszyło sprawę. Początkowo krakowscy lekarze ukrywali przede mną wyniki badań. Dwa dni przed operacją wyznali mi jednak prawdę. Odpowiedziałem: "wiem, że to nie grypa, a żeby żyć trzeba operować. Duży rak zawsze poradzi sobie z mniejszym".
Chodziło o mój znak zodiaku – jestem zodiakalnym Rakiem.
Trzy miesiące życia
Po otwarciu jamy brzusznej okazało się, że nowotwór jest bardzo rozległy. Konieczne stało się więc wycięcie aż 60 cm jelita grubego. Operacja trwała 5 godzin. Lekarz prowadzący zabieg poinformował moją żonę, że zostało mi trzy miesiące życia. Żona całą drogę płakała, a ja nie wiedziałem, co było tego powodem. Prawdę wyznała dopiero pól roku później po przebytej chemio – i radioterapii. Chemioterapię przeprowadzono w klinice pod okiem prof. Popieli. Przez pięć dni podawano mi dożylnie substancje chemiczne, potem był dzień przerwy na badania i nawodnienie organizmu i następne pięć dni kroplówki. Tak przeszedłem trzy serie chemioterapii w odstępach jednomiesięcznych. Po skończeniu trzeciej serii zostałem bezpośrednio skierowany do Brzozowa na cykl naświetlań radiologicznych. Było to nieodzowne, aby mógł przeżyć, sama chemia nic nie dawała.
Tak minęło trzy, potem sześć miesięcy, a ja wciąż żyłem wbrew temu, co przepowiadali lekarze. Dzisiaj wiem, że główną rolę odegrała w tym przypadku moja silna psychika. Nigdy się nie poddaję. To ta psychika i wiara w pokonanie choroby trzymały mnie przy życiu.
Więcej w 36 numerze Tygodnika Korso Gazeta Sanocka