Reklama

Cztery szczyty do pełni szczęścia

Opublikowano:
Autor:

Cztery szczyty do pełni szczęścia - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości Sanoczanin Łukasz Łagożny ma niezwykłą i wymagającą pasję. Wspina się na najwyższe góry na świecie. Jako pierwszy z Podkarpacia pragnie skolekcjonować Koronę Ziemi, składająca się z dziewięciu szczytów. Brakuje mu jeszcze czterech.

Przygoda Łukasza z górami zaczęła się w wieku czterech lat, kiedy wyszedł z ojcem na Tarnicę. Przy zejściu złapała ich potężna ulewa, ale to nie zniechęciło go do Bieszczadów. Rodzice aktywnie spędzali czas i zabierali syna na piesze wycieczki w rożne rejony Beskidu.

– Jeździliśmy, kiedy tylko było trochę wolnego czasu – wspomina. – To były wycieczki objazdowe czy też wyjście na jakiś szczyt. Nie mogło zabraknąć ogniska.

Dalej i wyżej
Wraz z upływem czasu Łukasz zwiększał dystans wypraw i stawiał sobie ambitniejsze wyzwania. Zdeptał całe Bieszczady, później Tatry i pojawiła się myśl, żeby spróbować czegoś trudniejszego. Za pośrednictwem Internetu poznał grupę ludzi, którzy podzielali jego pasję, i razem zaplanowali wyprawę na Elbrus (5 642 m n.p.m.). Dla wielu z nich była to pierwsza tak poważna przygoda z górami.

– Staramy się wszystkie wyprawy organizować sami, żeby było jak najtaniej – przyznaje sanoczanin. – Mieliśmy trochę problemów organizacyjnych.

Do ostatniej chwili trzymał przed najbliższymi w tajemnicy swoje plany. Żona dowiedziała się na tydzień przed wyjazdem. Nie była zachwycona pomysłem małżonka i schowała mu paszport... Łukasz jakoś wybłagał, żeby mu go zwróciła. Po 8 latach wypraw po całym świecie rodzina przyzwyczaiła się do jego pasji, ale obawa pozostała. Łukasz obiecał, że po zdobyciu Korony Ziemi trochę odpuści.

Pierwsza wyprawa doszła do skutku w 2009 roku i trwała dwa tygodnie. Udała się. Z grupy pięciu osób, które pojechały na Kaukaz, cztery zdobyło szczyt Elbrusa. Nie dał rady tylko jeden mężczyzna. Poważnie rozchorował się na wysokości 3 800 m n.p.m i musiał zawrócić.

– Trzeba było iść za ciosem – mówi Łukasz. – Okazało się, że mój organizm dobrze znosi wysokość. Nie istniały przeciwwskazania, żebym nie mógł się wspinać. Na 2010 przymierzałem się do Aconcaguy (6 962 m n.p.m.) w Argentynie, najwyższego szczytu Andów, Ameryki Południowej oraz całej Ameryki.

Za ciosem
Nie znał całej grupy, z którą przyszło mu podróżować. Podczas wyprawy przydarzyły się dwa wypadki. Jednemu ze śmiałków amputowano pięć palców u stopy z powodu odmrożeń. Drugi stracił przytomność, podchodząc na szczyt. Na szczęście nie skręcił karku. Grupa zabrała go do obozu i wezwała helikopter.

Alpinista podkreśla, że najważniejsze w tym sporcie jest przygotowanie, zarówno fizyczne, sprzętowe, jak i mentalne. Bez tego ostatniego ani rusz. Można mieć siłę i kondycję, ale jeżeli padnie morale, zda się na nic. W grupie zdarzają się spięcia, do tego dochodzi walka z żywiołem.

– Powyżej wysokości 6,5 tys. metrów postawisz trzy kroki i musisz zrobić przerwę, pomimo tego że jesteś świetnie przygotowany – zwraca uwagę sanoczanin. – Na początku było to dla mnie niewyobrażalne. Na takiej wysokości jest 70% mniej tlenu niż na nizinach. Dla zobrazowania, zazwyczaj organizm jest natleniony na poziomie 99%. Poniżej 90% potrzebna jest intubacja. W górach natlenienie spada poniżej 80%... Ciało dostaje w kość, ale z biegiem czasu można przesuwać granicę zmęczenia.

Wraz z nabieraniem doświadczenia Łukasz przygotowuje się coraz bardziej profesjonalnie do wypraw. Bierze ze sobą m.in. pulsoksymetr. To urządzenie, które zazwyczaj nakłada się na palec ręki, rzadziej u nogi lub na płatek ucha. Mierzy natlenienie krwi w organizmie.

To właśnie m.in. przez rzadkie powietrze zdobywanie wysokich szczytów jest tak trudne i czasochłonne. Przeciętnie wyjście 3-4 km w pionie trwa tydzień lub dłużej – na Mount Everest wyprawa trwa około dwa miesiące... Żeby organizm zaadoptował się do warunków, rozbija się kilka obozów. Wchodzi się wyżej, następnie wraca do obozu niżej, nocuje się na większej wysokości i znowu wraca. To wszystko, by organizm stopniowo przesuwał granicę zmęczenia.

Więcej w 8 numerze Tygodnika Korso Gazeta Sanocka

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE