Kim jest Mira Zalewska?
- Poetką.
Z zawodu?
- Nie. Z miłości do życia. Zawodów wykonywałam wiele, nie wszystkie pamiętam (śmiech). Byłam przez kilka lat kierownikiem produkcji filmów w łódzkiej Filmówce, w Wytwórni Filmowej też pracowałam na planie filmu "Pianista" na przykład. Oglądałaś? Na bank oglądałaś! Dziennikarką prasową, radiową, tłumaczką, fotomodelką, aranżowałam fotografie reklamowe, nawet książki w radiu czytałam, uczyłam polityków budowania wizerunku,byłam managerem w Muzeum Artystów w Łodzi, pracowałam w wydawnictwie, co gazety wydawało różne, byłam dyrektorem litewskiego oddziału koncernu kosmetycznego. Działałam też w organizacjach pozarządowych, nawet reprezentowałam Polskę na Międzynarodowym Kongresie Kobiet w Helsinkach.
Mieszkałaś na Litwie?
- Na Litwie też. Praca taka, prowadziłam szkolenia z rozwoju osobistego w międzynarodowej firmie, która miała od pioruna filii porozrzucanych od Syberii po .... Polskę. Pomieszkiwałam więc w 15 krajach. Dłużej w Rosji, Niemczech, Rumunii, na Litwie, krócej w Gruzji, Azerbejdżanie, Armenii, Ukrainie, Kazachstanie... Fajnie było śmigać po świecie, dopóki się nie zestarzałam i nie zamarzyłam o ciszy i spokoju na emeryturze. Zapytaj, ile mam lat.
Ile masz lat?
- Nie mogę powiedzieć. Zwykle dodaję sobie 5 lat, bo strasznie lubię słyszeć "niemożliwe, jak ja bym chciała tak wyglądać w twoim wieku", no to jak się teraz przyznam, to koniec z komplementami, a ja próżna jestem cholernie.
W twojej poezji czasem używasz niecenzuralnych słów.
- Zapytaj, dlaczego.
Dlaczego?
- Odpowiedź jest dokładnie taka, jakiej udzielił na to pytanie Julian Tuwim. Pamiętasz, co odpowiedział?
Nie pamiętam.
- To sobie sprawdź w internecie, he he he ...
Czemu wybrałaś właśnie Bieszczady?
- Nie wybierałam, to one mnie wybrały, natchnęły, pozwoliły, żebym je kochała. Nigdy jednak nie stanę się bieszczadzką kobietą, jestem przyjezdna i jest tu dla mnie miejsce. Kiedyś, cztery lata temu, po prostu wyjechałam z Warszawy i zostałam na zawsze. Zatrzymały mnie Bieszczady, choć przez lat, ho, ho, ho jak wiele nie udawało mi się zatrzymać. Wiem, że - jakkolwiek banalnie to zabrzmi - znalazłam swoje miejsce na ziemi. Nigdy stąd nie odjadę w żadnym kierunku, ale wiem też, że bez tej, trwającej większość życia tułaczki nie znalazłabym, nie doceniła tego szczęścia, które teraz mam. No wiesz, jak u Coelho; tytułowy pielgrzym, siedząc pod drzewem, postanowił iść szukać skarbu, zapierniczał przez pół życia po bezdrożach, a skarb leżał zakopany pod tym jego drzewem. Wrócił i trach...! - jest bogactwo. Tyle że bez doświadczeń i mądrości w tej wędrówce zdobytej za cholerę by go nie odnalazł. W Bieszczadach są też inni przyjezdni, którzy "przylgnęli do Bieszczadów jak magnes do lodówki" stali się elementem współczesnej bieszczadzkiej rzeczywistości, kupują sobie skórzany kapelusz, koraliki, buty kowbojskie, czasem gitarę, czasem dużo wódki. Niektórych ludzi drażnią, bo podobno udają kogoś, kim nie są, tak jakby "bycie sobą" było jakimś pojęciem mierzalnym w centymetrach, kilogramach lub - nomen omen - litrach (śmiech). Ja tam ich lubię, piszę o nich. Do rymu lub "na biało".
Więcej w 8 numerze Tygodnika Korso Gazeta Sanocka