Jesteś jedną z osób, które zdecydowały się na porzucenie wygodnego życia i przeprowadzkę w Bieszczady. Co musi się stać w życiu człowieka, by podjąć taką decyzję?
– Po kilku latach pracy w korporacji w Polsce poczułem, że tracę coś ważnego. Tracę dystans. Wyjechałem za granicę. Do Irlandii. Tam upłynęło mi 10 lat. Spełniłem się zawodowo, była ze mną rodzina i dalej mieszka tam mój syn, miałem przyjaciół i życie na dobrym poziomie. Jednak, będąc za granicą, nigdy nie pomyślałem, że mógłbym zostać na zawsze w innym kraju. Człowiek na obczyźnie staje się patriotą. Zawsze w rozmowach, czy to o życiu, czy o muzyce, pojawiał się ten temat. Bardzo ważne było dla mnie, aby mieć kawałek swojej ziemi, gdzie mógłbym zostać na zawsze. Tworzyć dojrzałe plany. By czuć się u siebie. To nie jest możliwe za granicą.
Ale Bieszczady? Jest tyle miejsc, gdzie mogłeś osiąść.
– Tak. Sporo podróżowałem, odwiedziłem wiele miejsc. Jednak człowiek inaczej myśli, gdy ma 20 lat, a inaczej, gdy ma 40. Zawsze uważałem, że w Bieszczadach będę mógł się odnaleźć. Kiedy zacząłem szukać ziemi w kraju, najpierw pojechałem nad morze i na Mazury. Bieszczady zostawiłem na koniec, bo wiedziałem, że jak tu przyjadę, to nie zobaczę innych możliwości. Zostanę. A to nie dawałoby mi spokoju. Gdy 3 lata temu okazało się, że znajomi w Bieszczadach mają do sprzedania ziemię, to był impuls. Kawał pięknego terenu. Łąka na szczycie góry, las, potok, no i stara chałupa z kamienną piwnicą. Wystarczyło, że wyszedłem na górę i wiedziałem, że to będzie moje miejsce. Bieszczady to góry samotne, odludne. Przy tym piękne. Na każdą górę mogę wejść, mogę ją zdobyć, dotknąć… podziwiać. A później, już przy zakupie, okazało się, że dawniej właścicielami tego miejsca byli ludzie o tym samym nazwisku, co moje. Niesamowity zbieg okoliczności. Znak od losu.
Więcej w 41 numerze Tygodnika Korso Gazeta Sanocka