reklama
reklama

Sport, który narodził się w Bieszczadach

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości Snowgliding, bo o nim tu mowa, został wynaleziony nie na stokach alpejskich, czy w Skandynawii, lecz w polskich Bieszczadach przez pochodzącego z Leska instruktora paralotniarstwa z Proving Team Wacława Kuzłę w 1996 roku. To połączenie jazdy na nartach z paralotnią, gwarantujące zupełnie nowe emocje. Stanowi wyzwanie dla amatorów niezwykłych wrażeń. Snowgliding jest propozycją dla tych, którzy lubią górskie wycieczki, lecz chcieliby przemieszczać się szybciej niż o własnych nogach i przy mniejszym wysiłku.
reklama

Do uprawiania tego sportu wystarczy trochę śniegu i wiatr. Potrzebna jest przy tym umiejętność jazdy na nartach, opanowanie techniki sterowania skrzydłem i sprawność fizyczna. Jest w zasadzie sportem dla każdego. Wydaje się być idealnym sposobem na spędzanie wolnego czasu, polecanym głównie dla tych, którym znudziło się narciarstwo „wyciągowe”, a nie chcą uprawiać sportów ekstremalnych. Może być także sposobem na przemieszczanie się po otwartych przestrzeniach, lub nawet przemieszczanie się w górach.

– Snowgliding to połączenie dwóch pasji: paralotniarstwa z jazdą na nartach. 70 procent stanowi paralotnia, 30 procent narciarstwo. Najlepsza zabawa jest wtedy, gdy wiatr osiąga prędkość 10-15 m/sek.

– mówi spirytus movens tej dyscypliny Wacław Kuzło.

Gdzie rozpocząć przygodę ze snowglidingiem? Zdaniem mistrza, doskonałe miejsca znajdują się w Bieszczadach, na Ukrainie, a także na największym płaskowyżu w Norwegii. Pierwsze lekcje należy odrobić bezwzględnie z instruktorem. Nie wystarczy bowiem umieć latać na paralotni, tak samo jak nie wystarczy być dobrym narciarzem zjazdowym. Rolą instruktora jest połączenie tych dwóch umiejętności i przekazanie niezbędnej wiedzy na temat techniki jazdy.

Wacław Kuzło swą przygodę rozpoczął w 1996 roku Bieszczadach. A tak o narodzinach snowglidingu opowiada swemu przyjacielowi Mariuszowi Janikowi, założycielowi znanego i cenionego Biura Podróży BIESZCZADER;

- Gdy w zimie latałem paralotnią, silny podmuch wiatru przewrócił mnie razem ze skrzydłem i zaczął ciągnąć po śniegu. Wróciłem do domu, odszukałem stare skrzydło paralotniowe, obciąłem po kilka metrów z jednej i drugiej strony, zmniejszając powierzchnię skrzydła i wróciłem na górkę. Okazało się, że dzięki temu skrzydłu, można nie tylko latać, ale i być ciąganym przez wiatr łapany w komory skrzydła - jeździć nie tylko po równym, ale przy silnym wietrze również pod górę!

Swym odkryciem zaraził Mariusza Janika, instruktora narciarstwa, który z marszu przystąpił do odkrywania Bieszczadów dla nowej dyscypliny sportu.

Zaraziłem się nią. Niemal każdy dzień zaczynał się od sprawdzenia pogody, kierunku wiatru i wyboru odpowiednich górek. Szybko odkryłem, że na południowy wiatr są odpowiednie stoki w Bezmiechowej, na górze Rzepedka (708 m.), nad Wysoczanami i na rozległych łąkach w Osławicy. Na wschodni i zachodni wiatr idealna okazała się Biała Góra (597 m.) w Kulasznem, na północny wiatr - Stary Łupków, Osławica za torami. Na południowe i północne wiatry wspaniałe przestrzenie odkrywaliśmy między Dołżycą i Czystogarbem

– wspomina Mariusz.

Z każdym sezonem uprawianie snowglidingu sprawiało mu coraz większą przyjemność. - W 2019 roku na północnych stokach w Starym Łupkowie dystans 45 kilometrów pokonałem w czasie 3 godziny i 9 minut. Maksymalna prędkość, jaką osiągnąłem, wyniosła 71 km/h. I co ciekawe, podczas tamtej próby szybciej wjeżdżałem pod górę niż zjeżdżałem – opowiada. Zafascynowany postępami zaczął mierzyć osiągane wyniki. W marcu 2019 r. pokonał magiczną barierę 100 kilometrów, czyniąc to w czasie 5 godzin i 54 minuty.

Tamtej wiosny postanowił odkryć dla snowglidingu Ukrainę. Na pierwszy raz wybrał górę Stoh (1681 m.), najwyższy szczyt Połoniny Borżawa (od granicy w Krościenku do miejscowości Wołowiec 150 km.).

Na plecy założyłem napęd używany do lotów na paralotni i wyjechałem na Wielki Wierch (1598 m.). W stronę Stoha przemieszczałem się już wyłącznie za pomocą 12-metrowego skrzydła. Byłem zauroczony. Tak pięknych zimowych widoków nie widziałem nawet na trekkingu wokół Annapurny w Himalajach

– relacjonuje Mariusz Janik.

- Okazało się, że jest to idealne pasmo na każdy kierunek wiatru

– dodaje.

Niespełna miesiąc później (1 kwietnia) wrócił na ukraińską Borżawę, tym razem już z Wacławem Kuzłą. Wtedy to W. Kuzło pobił swój dotychczasowy rekord, pokonując trasę 155 kilometrów w czasie 6 godzin i 19 minut.

Wielkim przeżyciem okazała się kolejna akcja, której nadali nazwę „Snowgliding Expedition Borzhava 2019”, przeprowadzona w składzie: Wacław Kuzło, Mariusz Janik i Paweł Murawski.

– Wiatr osiągał w porywach prędkość 15 m/sek. Możliwa była jazda po graniach, z krótkim lotem w dół i z powrotem do szczytu. Prędkość jazdy pod górę dochodziła do 50 km/h, w dół powyżej 80 km/h. W miarę upływu czasu prędkość wiatru zaczęła wzrastać i jazda stawała się niebezpieczna. Musieliśmy utrzymywać tor jazdy około 300 metrów niżej grani

– wspomina tamtą niezwykle udaną wyprawę M. Janik.

Efektem ekspedycji „Borzhava 2019” były rekordy. Wacław Kuzło pokonał dystans 155 kilometrów w czasie 6 godzin i 19 minut, uzyskując sumę podjazdów 4.250 metrów. Mariusz Janik pokonał 111 kilometrów w czasie 6 godzin i 22 minuty, przy długości podjazdów 2.960 metrów. Wynik Mariusza Kuzły (155 km.) został zgłoszony do uznania go rekordem Polski i świata. Tych zgłoszeń było więcej. Trzy pozostałe były dokonaniem Mariusza Janika. Są to: pokonanie dystansu 100 kilometrów w czasie 3 godziny i 13 minut, suma podjazdów podczas pokonywania dystansu 100 km. - 4.154 m., pokonanie 161 km w czasie 5.10 godzin i suma podjazdów podczas tego dystansu – 6.250 m.

Dwa rekordy Polski podkarpackich mistrzów zostały zatwierdzone przez Biuro rekordów. Są to: rekord na najdłuższy pokonany dystans – 161 km. w czasie 5.19 h. oraz rekord na najszybciej pokonane 100 km (3.15 h). Czy staną się one rekordami świata? Trudno powiedzieć, gdyż zatwierdzenie rekordu świata kosztuje ponad 8 tys. złotych. Jeśli Mariusz Janik mający cztery rekordy chciałby je zgłosić, potrzebowałby na to ok. 40 tys. złotych. Nadzieja w firmach, które chciałyby w celach promocyjnych sfinansować taki wydatek.

Czy spodobała się Państwu nowa, zimowa dyscyplina sportu o nazwie SNOWGLIDING? Czy wiedzieliście, że posiada ona polski, bieszczadzki rodowód? A może publikacja ta zachęci Państwa do spróbowania swoich sił w pokonywaniu przestrzeni na nartach, ze skrzydłem nad sobą, gdzie siła wiatru jest napędem? Jeśli tak, namawiam kontaktu z Biurem Podróży BIESZCZADER. Tam od Mariusza Janika usłyszycie: „Snowgliding to obecnie sport numer jeden, z jakim w życiu miałem okazję się zetknąć…” A jeśli będziecie Państwo zimową porą w Bieszczadach m. in. na szybowisku w Bezmiechowej i zobaczycie kolorowe skrzydła paralotni z przypiętymi do nich narciarzami, sunącymi po śniegu, w górę i w dół, wykonującymi widowiskowe skoki i inne ewolucje, to będzie to właśnie to, czym można się zarazić na całe życie. Spróbujcie!

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama