Jak to bywa, mało kiedy może się obejść bez wpadek. Jednym słowem remonty bardzo często ładnie wyglądają od frontu, ale już od kuchni pozostawiają sporo do życzenia.
Na wycieczkę po mieście w poszukiwaniu remontowych absurdów zaprosił mnie jeden ze stałych czytelników. Razem spacerowaliśmy głównie po dzielnicy Śródmieście i Zatorze.
Zapraszam na wycieczkę.
Przechadzkę rozpoczynamy od ulicy Feliksa Gieli w dzielnicy Śródmieście. Tam w pewnym miejscu słup, zamiast znajdować się na chodniku, wcina się na bezczelnego w jezdnię, zmieniając nieco kierunek drogi. Dla pieszego, który codziennie przechodzi tym odcinkiem, absurd prawie niezauważalny. Dla kierowcy jest już bardziej widoczny, bo to w końcu on musi ominąć nieszczęsny słup.
Przechodzimy następnie przez ulicę Słowackiego i skręcamy w Grunwaldzką, którą zdobi nowy chodnik. Wtedy towarzysz przechadzki prosi, żebym zamknęła oczy; chwyta mnie za rękę i prowadzi chodnikiem. Idę odważnie, ale nagle o mało nie skręcam nogi, bo grunt usuwa mi się niespodziewanie spod stóp, moja odwaga się kończy. Przyczyną okazuje się budowa chodnika. Wjazdy i wyjazdy z posesji są wykonane w ten sposób, że zamiast płynnie opadać, chodnik nagle "ugina się". Może to skutkować zwichnięciem kostki, a w zimie złamaniem nogi.
- Przy budowie takiego chodnika pamiętano tylko o kierowcach, o pieszych zapomniano - mówi. - I to nie jest jedyna taka ulica w mieście z takim chodnikiem.
Przy małej stacji PKP Sanok Miasto pokazuje mi, że chodnik nie został wykonany do końca, a tuż przy budynku nadal widnieje niebezpieczny betonowy uskok. Z ulicy Grunwaldzkiej kierujemy się na Płowiecką, gdzie dalej ciągną się chodniki z perspektywy mieszkańców (do naszych obserwacji dołączają się dwie starsze panie) wykonane źle i bez wyobraźni. W pewnym momencie po prawej stronie natrafiamy na studzienkę prowizorycznie przykrytą kawałkiem blachy, aby nikt przez przypadek nie wpadł do niej i nie skręcił nogi. Chwilę stoimy przy niej; robię zdjęcia i idziemy dalej.
Ulicę Płowiecką wyjątkową czyni to, że w pewnym momencie teraźniejszość spotyka się z przeszłością. Stary chodnik nagle zastępuje nowy, podobnie jest z nawierzchnią asfaltową. Po jednej stronie ładny asfalt, pod drugiej łatanie dziur. Jak przejście do innego świata. Mój przewodnik dodaje, że ulicę i chodnik robiono na raty. Łatwo to zweryfikować. Kostka po prawej stronie ma inny wzór niż ta po lewej. Do tego dochodzi stary chodnik.
Napotkane panie zwracają nam uwagę nie tylko na wspomnianą wcześniej studzienkę, ale również na pozostałość po obciętym słupku, o który można zahaczyć i się potknąć.
Z ulicy Płowieckiej skręcamy w ulicę Głowackiego. Oprócz nieodpowiednio zrobionych chodników i tych wykonanych właściwie (których jest niewiele) można tam zobaczyć słupy telekomunikacyjne przykręcone do betonowych podstaw czterema śrubami, których końcówki wystają na kilka centymetrów.
- Kiedy to robili przed trzema laty, zwróciłem uwagę, aby śruby skrócili. Nie posłuchali, zapomnieli... - dodaje nasz czytelnik. - Gdyby ktoś się potknął i wpadł na nie, mógłby zginąć. Stwarzają zagrożenie dla pieszych i samochodów w razie wypadku.
Na kontynuację wycieczki zapraszamy do aktualnego wydania gazety.