Najniżej położony obóz, tzw. Base Camp, znajduje się na wysokości 5200 m n.p.m. Pierwszy etap aklimatyzacji nastąpił na 5600 m.
– Szło się dobrze, dość szybko, ale nieraz brakowało oddechu – relacjonował sanoczanin. – Zrobiliśmy prawie 18 km długości i 400 m przewyższenia, co zajęło nam sześć i pół godziny. Po tym wysiłku trochę bolała głowa, ale do nocy na szczęście przeszło. Noc znowu zimna, nawet bardziej niż poprzednio. Wyznacznikiem w tym wypadku była grubość szronu na tropiku namiotu. Ciało już trochę przystosowało się i spałem w krótkiej koszulce.
Ulubiona pora dnia Łukasza to poranek.
– Równo o 9:07 do mojego namiotu dostają się promienie słońca – opisywał. – Robi się cudownie ciepło. W tej samej praktycznie chwili kuchcik przynosi do umycia ciepłą wodę w misce. Nie można zwlekać, bo szybko stygnie. Ciało po wyjściu ze śpiwora jest rozgrzane i nie przeszkadza niska temperatura.
O tym, jak dalej przebiega podróż Łukasza Łagożnego, dowiecie się z numeru 18 Korso Gazety Sanockiej.