reklama
reklama

Promocja książki "Moje sądy i osądy. Wokół sanockiej Temidy"

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor: | Zdjęcie: nadesłane

Promocja książki "Moje sądy i osądy. Wokół sanockiej Temidy" - Zdjęcie główne

foto nadesłane

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Warto przeczytać Wiele lat temu kupiłem książkowe wydanie Listy katyńskiej. Chciałem ją mieć od dawna, gdyż wszystko co łączy się z tamtą zbrodnią nie odchodziło w niepamięć, nadal było ważne.
reklama

Zacząłem ją przeglądać. Najpierw odszukałem znane mi sanockie nazwiska. Później, po kolei sprawdzałem adnotacje poczynione podczas ekshumacji. Już na samym początku, przy literze „B” czekało  ogromne zaskoczenie.

Otóż w mundurze polskiego podchorążego znaleziono kartkę pocztową, której nadawca mieszkał w Sanoku, przy ul. Kościuszki 5, czyli  w budynku sądu! Następnego dnia dowiedziałem się, że wysłał ją sądowy woźny, a tam na wschodzie, na nieludzkiej ziemi, ekshumowano jego syna, Juliusza Bakonia! Niewiele później  usłyszałem o rozstrzelaniu na miejscowym kirkucie sanockiego sędziego Stanisława Frieda.

Pojawiła się myśl, że o takich ludziach nie wolno zapominać, że dobrze byłoby coś zrobić by pamięć o nich utrwalić.  Dlatego  zacząłem zbierać materiały, w taki czy inny sposób łączące się z  przeszłością sądu, zatrudnionymi tutaj ludźmi, czy związane z historią  ziemi sanockiej. Artykuły prasowe,  wspomnienia, książki itp. Robiłem to chaotycznie, w sposób  niesystematyczny; nie byłem pewien, czy kiedykolwiek zrobię z nich jakikolwiek  użytek. Praca zawodowa wciąż była tak absorbująca, że nie pozwalała na skupienie się nad realizacją  tego  pomysłu. Impuls przyszedł dużo później, w dodatku pojawił się z zupełnie niespodziewanego kierunku. Stało się to w ostatnim okresie drugiej dekady XXI wieku, po kilku latach bezpardonowego ataku ludzi władzy na polskie sądy.

Dla pełnej jasności, należę do tych, którzy widzą potrzebę głębokich zmian w sądownictwie, niezbędnych dla usprawnienia, a także podniesienia jakości jego pracy. Jest to jednak coś innego niż demolowanie instytucji i podejmowanie prób uzależnienia jej od polityków różnych maści, wreszcie szukanie  rozwiązań pozakonstytucyjnych,  pozwalających na usunięcie z zawodu tych, którzy stają po stronie praworządności. 

Wiele regularnie powtarzanych, bardzo mocnych, złych, niekiedy wręcz haniebnych słów, wypowiadanych publicznie, deprecjonujących ludzi mojego zawodu, zadawało ból. Szczególnie mocno dotykają mnie  wypowiedzi sugerujące, że do najgorszych  należą  starsi sędziowie,  którzy orzekanie zaczynali jeszcze przed 1989 rokiem; tacy jak ja. A przecież powinniśmy wiedzieć, że wartość człowieka nie bierze się z daty jego urodzin, tylko z czegoś zupełnie innego. W każdym kolejnym pokoleniu i w każdym zawodzie byli i są ci najlepsi, średni czy ci nieco inni.

W przeszłości wielu przedstawicieli polskiej inteligencji za swoje oddanie  ojczyźnie płaciło najwyższą cenę. Nie bez przyczyny podczas ostatniej wojny byli umieszczani w obozach koncentracyjnych, czy wywożeni na daleki wschód. Najeźdźcy dobrze wiedzieli, dlaczego w pierwszym rzędzie należy zająć się tą grupą. Tak się składa, że byli w niej między innymi prawnicy, również sędziowie. Niektórzy pochodzili z  Sanoka lub byli z nim związani. Oni także urodzili się przed 1989 rokiem.

Opisana sytuacja skłoniła mnie do odkurzenia zbieranych wcześniej materiałów, do próby przypomnienia postaci z dalekiej, a także nieco bliższej przeszłości sanockiego sądownictwa. Ogółem pracowników sądów,  sędziów jak i urzędników, gdyż jedni i drudzy wspólnie pracowali i nadal pracują dla właściwie rozumianego dobra wymiaru sprawiedliwości. Zmobilizowany przygnębiającym rozwojem ogólnej sytuacji w kraju (piszę te słowa w 2022 roku), zdecydowałem o dołączeniu do części historycznej również mojego spojrzenia na sądową rzeczywistość, widzianą z perspektywy spędzonych w tym środowisku niemal trzydziestu ośmiu lat.
 

Zapraszamy na promocję książki jako patron medialny

  
     

Rozdział IV – II Rzeczpospolita

 
Niezależnie jednak od wprowadzanych regulacji życie sądowe toczyło się swoją, często wyboistą drogą. Obywatel nie zawsze orientował się w zawiłościach prawnych; często nawet w ogóle go nie interesowały. Miał swoje poglądy i wyobrażenia na otaczającą rzeczywistość. Dobry przykład przytacza baczny obserwator Kalman Segal, który niejednokrotnie przyglądał się sanockiemu sądowi. Tym razem przedstawia  rozmowę sędziego śledczego z zatrzymanym.

    Zanim jednak do tego dojdzie, trzeba tytułem wstępu powiedzieć, że wszystko zaczęło się od policyjnej rewizji, kiedy na strychu wiejskiego domu, wysoko, gdzieś pod samym dachem odkryty został, dobrze zabezpieczony zwój jakiegoś materiału. Szybko okazało się, że właściciel posesji ukrył tam trójkolorową flagę monarchii austro-węgierskiej, a także portret cesarza Franciszka Józefa. Policjanci, dumni ze swojego odkrycia, spisali protokół i sprawa znalazła się w sanockim Sądzie Okręgowym. 
Pora dopuścić do głosu Segala: „Sędzia śledczy, ujrzawszy przed sobą bohatera sprawy, zdradzał wyraźne objawy dobrego humoru. Ilekroć spojrzał na portret cesarza, zajmujący trzy czwarte biurka, śmiał się tak żarliwie, że jego binokle podskakiwały jak jeździec na końskim grzbiecie.
Pisarz sądowy stereotypowo zapisywał personalia.

Czy przyznajecie się do tego, że przechowywaliście ten obraz i flagę? - spytał sędzia. Chłop przytaknął.
Do czego wam to było potrzebne ? Winowajca wzruszył ramionami i splunął.
Odpowiadajcie na pytania! Do czego był wam potrzebny portret cesarza?
Indagowany nie zdradzał ochoty do odpowiedzi; wyciągnął zza pasa krzesiwo i kawałek suchego gałganka, będącego bardziej nowoczesną formą hubki i zaczął grzebać w porcelanowej fajce na wiśniowym cybuchu.
Sędzia śledczy mówił łagodnie:
Cesarz Franciszek Józef zmarł w 1916 roku. Monarchia austriacka rozpadła się w dwa lata później. Teraz mamy Polskę. Więc po co wy to przechowujecie? Powiedzcie śmiało, kary nie będzie.

Chłop z wyrozumieniem przytaknął głową i pykał fajkę. To, co powiedział, nosiło wyraźną nutę sceptycyzmu stojącego ponad faktami.
A juści, cesarz nieboszczyk umarł, bo umarł… ale można to wiedzieć, co jeszcze będzie?”.
No właśnie, któż wie, co się jeszcze może zdarzyć? Przywołany opis pokazuje, że  na otaczającą rzeczywistość patrzeć można na różne sposoby.
Kolejny przykład, tym razem pochodzący z innego sądu pokazuje, że niekiedy nie tylko strona postępowania, ale również sam sąd może spojrzeć na sprawę w sposób zupełnie nieszablonowy, by nie rzec, oryginalny: „W jednym z sądów pokoju (a może grodzkich) okręgu łuckiego toczyła się sprawa o to, że jakiś chłopak ukradł sąsiadowi z chałupy garnek miodu. Schwytano go na gorącym uczynku, nie zaprzeczał swojej winy.

Ale jego obrońca wniósł obronę treści mniej więcej następującej: „Miód jest z natury rzeczy przedmiotem kradzieży: pszczoła kradnie miód z cudzej łąki, właściciel ula kradnie go pszczołom, oskarżony tylko kontynuował tę samą czynność, nie można więc go za to karać”. Sędzia skazał oskarżonego na więzienie, a w uzasadnieniu wyroku przytoczył powyższą obronę i dodał od siebie: „Sąd podziela wywody co do natury miodu, ale obrońca zapomniał, że pszczoły siedzą w ulu, więc trzeba, żeby i oskarżony trochę w ulu posiedział” .
    W związku z przywołanym tu sądem pokoju wypada przypomnieć, że w latach 1918 – 1928 jedynie w dawnym zaborze rosyjskim sędziowie pokoju faktycznie orzekali w drobnych sprawach. W późniejszym czasie, mimo że instytucja ta była przewidziana w nowym prawie o ustroju sądów powszechnych, w praktyce sędziów tych już nie powoływano .
 
                                               

Rozdz. IV – II Rzeczpospolita

 
 
    W niedzielę, 14 maja 1933 roku brzozowscy narodowcy organizowali wiec. Po manifestacji czołowi działacze, w tym  poseł Stanisław Rymar, udali się na kolację do proboszcza ks. Kazimierza Dutkiewicza. Przebywali tam do około 22.30.  Po wyjściu z plebanii nie uszli daleko, gdyż zaraz rozległ się strzał. Jan Chudzik został śmiertelnie trafiony w tył głowy; broczącego krwią majora Władysława Owoca wniesiono na plebanię. Miał dwadzieścia ran pochodzących od wystrzelonego śrutu. Na miejscu zdarzenia pojawili się policjanci, oraz sanocki sędzia śledczy Zygmunt Kruszelnicki. Okazało się, że znalazł się świadek, który zauważył oddalającego się z miejsca przestępstwa, wspomnianego wcześniej Romana Jajkę, urzędnika Kasy Komunalnej.

To na nim skupiły się podejrzenia śledczych i, jak się okazało, był to właściwy trop. Zatrzymany początkowo do niczego się nie przyznawał, kiedy jednak znaleziono należącą do niego strzelbę, ujawnił prawdę. Potwierdził, że do zbrodniczego czynu od dłuższego czasu namawiał go wywiadowca policyjny Stefan Stankiewicz, który twierdził, że major Owoc jest zdrajcą ojczyzny. Nakłanianie do zbrodni trwało dłuższy czas, gdyż Jajko nie chciał się  podjąć zadania. W końcu jednak wyraził zgodę, kiedy  usłyszał, że komisarz policji a nawet starosta, są zawiedzeni jego postawą, oraz że przy dalszym w uporze, może stracić pracę. Dostał pieniądze na zakup strzelby; a wspomniany policjant dał mu jeszcze dwa naboje i trochę śrutu. Wieczorem, 14 maja zaczaił się w pobliżu plebanii. Gdy w świetle lampy zobaczył wychodzącego Wł. Owoca, wycelował mu w plecy i strzelił. 

  Pisząc o tej sprawie zapominam, że jestem prawnikiem. Mimo tak znacznego upływu lat, nie potrafię zdystansować się od tragedii sprowadzonej na pokrzywdzonych. Jan Chudzik był młodym człowiekiem, który miał przed sobą całe życie. Żył aktywnie, miał pełne podstawy do optymizmu, tak odnośnie do własnej przyszłości, jak i losów swoich bliskich. Nie uczynił niczego niewłaściwego, a mimo to w jednej chwili stracił wszystko. Jego nie tak dawno poślubiona żona, była w tamtym czasie w zaawansowanym odmiennym stanie. Synka urodziła w chwili, gdy odbywał się pogrzeb męża. Po jego śmierci zapadła na ciężką postać depresji, po której po kilku latach zmarła osierocając dwoje malutkich dzieci.

   Główną przyczyną tej tragedii była nienawiść do ludzi inaczej myślących, mających odmienne poglądy polityczne. Mimo mijających lat, pokoleń, wciąż znajduje się ktoś, kto na nienawiści buduje swój kapitał polityczny. Dzieli ludzi na tych lepszych i gorszych; na prawdziwych patriotów oraz  zdrajców. Takie postępowanie daje mu nadzieję na znalezienie popleczników, na poruszenie w elektoracie czułych strun; jednocześnie budzi kompleksy i demony. Stara maksyma: „dziel i rządź” wciąż znajduje nowych wyznawców; nie jeden raz była stosowana w przeszłości. Takie postępowanie zawsze się komuś spodoba, jątrzenie za każdym razem spadnie na odpowiedni grunt. Trafia zwłaszcza do osób podatnych na manipulację, kierujących się na co dzień nie tyle chłodną kalkulacją, co raczej emocjami.  Od  dzielenia ludzi, judzenia – do tragedii nie musi wcale być daleko; przykłady można mnożyć. Jednym razem będzie to (jak w tej sprawie) pozbawienie życia powiatowego działacza. Innym,  zabójstwo prezydenta dużego europejskiego kraju, Gabriela Narutowicza, a jeszcze innym –zabójstwo prezydenta Gdańska, Pawła Adamowicza…
 
                                   

Rozdział VI  - Wojna

 
Wojna jest jedną z najgorszych rzeczy, jakie mogą się przydarzyć w życiu człowieka. W  okrutny sposób potrafi zniweczyć, zrujnować dosłownie wszystko. Zawsze pozostawia po sobie trwałe ślady – widoczne gołym okiem ofiary oraz zgliszcza; oraz te drugie – nigdy nie zabliźniające się rany, powstałe po utracie kogoś bliskiego, po stracie całej rodziny czy po własnych, traumatycznych przeżyciach. Niby to  takie oczywiste, wszyscy dobrze o tym wiemy. Przecież empatia wielu z nas nie jest czymś nieznanym. Myślę jednak, że dopiero tragedia osobiście przeżyta, utrata członka rodziny, czy osoby dobrze nam znanej z imienia i nazwiska, potrafią uświadomić głębię tragedii; pozwalają poczuć to, co przeżywają osoby najbliższe.

  Na parterze budynku sądu znajdowało się służbowe mieszkanie. Zajmował je woźny sądowy Michał Bakoń. Mieszkał tam z rodziną, w tym m.in. z synem Juliuszem (rocznik 1920). Syn, podchorąży WP został zmobilizowany, brał udział w kampanii wrześniowej. Przez dłuższy czas rodzice nie mieli o nim wieści; nie wiedzieli  czy żyje, gdzie przebywa itp. W końcu, po kilku miesiącach milczenia otrzymali od niego wiadomość. Był cały i zdrowy. Znajdował się jednak w sowieckim obozie jenieckim  w Kozielsku. Niewolą dziecka trudno się cieszyć, ale przecież w czasie wojny rodziny często otrzymują dużo gorsze wieści. Dlatego po otrzymaniu wiadomości potwierdzającej, że syn żyje, rodzice Julka głęboko odetchnęli. Mieli  prawo liczyć, że niewola kiedyś się skończy, że prędzej czy później syn wróci do domu. W Kozielsku podchorąży Bakoń przebywał m. in. z wieloletnim kolegą, późniejszym księdzem prałatem Zdzisławem Peszkowskim. Był tam z nimi także inny sanoczanin – Zygmunt Bezucha, oficer pełniący we wrześniu 1939 r. służbę w Straży Granicznej.

    Po wielu latach, w dniu Wszystkich Świętych 1988 roku  na cmentarzu wojskowym w Katyniu odbyła się uroczysta msza. Odprawił ją właśnie ksiądz Peszkowski. W pewnym momencie przypomniał, jak przed czterdziestu ośmiu laty, w 1940 roku rozstawał się ze swoimi przyjaciółmi. Żegnał się z nimi, gdy pod koniec lutego zaczęto wywoływać ich nazwiska ze słowami: „Sobirajties z wieszczami” – „Zabierajcie się z rzeczami”. Wspominał, jak ich odprowadzał słowami, wzrokiem, myślami… Razem z grupą zostających w Kozielsku zajmował miejsce przy bramie obozu. Patrzył jak koledzy są wyprowadzani w nieznanym kierunku. 

Wystąpienie księdza było poruszające. Jednak szczególnie mocno  chwytają za serce następujące słowa: „Pierwszy ze wszystkich wyjechałeś Ty, Julku Bakoniu. Razem chodziliśmy do gimnazjum w Sanoku, razem byliśmy w podchorążówce kawalerii w Grudziądzu w latach 1938 – 1939, razem na praktyce wojskowej w 20 Pułku Ułanów w Rzeszowie. Razem zostaliśmy otoczeni przez sowietów w Pomorzanach 20 września 1939 roku, gdy Rosja uderzyła na Polskę od wschodu; razem zabrani do obozu w Kozielsku. Zostaliśmy przydzieleni do tego samego domku w pustelni, spaliśmy na tej samej pryczy.

Razem spędziliśmy ostatnie w Twoim życiu Boże Narodzenie. Chyba przy końcu lutego 1940 roku wywołano Twoje nazwisko jako pierwsze wśród moich przyjaciół. Był wtedy trzaskający mróz, a Ty byłeś w półbutach, owiniętych onucami, w cienkim ubraniu, bez płaszcza. Przyjąłeś wtedy mój koc, którym owinąłeś się na drogę. Prosiłem Cię, abyś pozdrowił moich rodziców i brata w Sanoku. Myślałem, że wyjdziesz na wolność wcześniej niż ja…” . Tymczasem stało się inaczej; Juliusz Bakoń nie powrócił do swoich rodziców, do rodzinnego miasta.

    Najprawdopodobniej wszystko odbyło się tak, jak  później zapisał to w podręcznym notatniku major Adam Solski. On w swoją ostatnią podróż, wyruszył 8 kwietnia.  Przebył dokładnie tę samą drogę, zapisywał ją dosłownie do ostatniej swojej chwili, niemalże do.... W jego dzienniczku czytamy: „8.4. –godz. 3.30 wyjazd ze st. kol. Kozielsk na zachód, godz. 9.45 st. kol. Jelnia. Od godz. 12-ej stoimy na bocznicy (w Somleńsku – oryg.), 9.4, – kilkanaście minut przed 5-tą rano zbudzono nas, i rozdzielono do załadowania. Mamy gdzieś jechać samochodem. I co dalej? Od świtu dzień rozpoczął się niedobrze. Załadowano nas do samochodu więziennego. W celkach straż. Przywieziono nas gdzieś do lasu, coś w rodzaju letniska, Szczegółowa rewizja. Zabrano zegarek, na którym była godz. 6.30 lub 8.30 – pytają o obrączki. Zabierają ruble, pas główny, scyzoryk” . Koniec zapisu.

  Taki sam tragiczny los spotkał Zygmunta Bezuchę (ur.1912r.) syna sędziego sanockiego. 17 grudnia 1939 roku napisał list do rodziców, w którym  potwierdził, że jest przetrzymywany w obozie w Kozielsku. Prosił o przysłanie ciepłego ubrania, dwóch  par zelówek do butów, coś słodkiego, może jakieś owoce i książkę do nauki języka niemieckiego. Wspomniał również, że chyba dobrze się stało, że przed wojną nie zdążył się ożenić, gdyż jego dziewczyna, Jadzia, musiałaby długo na niego czekać. Zapewniał, że do ożenku dojdzie zaraz po jego powrocie. List długo do nich szedł… Najwyraźniej  syn nie przeczuwał najgorszego; nie wiedział jeszcze, że sowieci zrealizują swoje zbrodnicze plany, nie dopuszczał myśli, że nigdy nie zobaczy bliskich. W niedługim czasie (4 kwietnia 1940r.) wyruszył w transporcie do Katynia, dokładnie tą samą drogą, co wcześniej Juliusz Bakoń. Podczas ekshumacji oprócz dokumentów tożsamości (legitymacji oficerskiej i dowodu osobistego) znaleziono przy nim fotografię, wieczne pióro i figurkę małej sowy ,.
 
                                                           

Rok 1942

 
 31 października 1942 roku, z pracy w sądzie został zwolniony sędzia Tadeusz Trendota. Przyczyną było ujawnienie, że jego teść, Zygmunt Edelheit (zmarły jeszcze w 1914 roku) miał żydowskie pochodzenie. Trudno dzisiaj spekulować kto stał za tym ‘odkryciem’. Nie sposób jednak zapomnieć, że sędzia mieszkał w tym samym budynku, co wcześniej rozstrzelany Stanisław Fried - naprzeciw Gimnazjum, w którym wciąż pracował aktywny agent policji o kryptogramie „Auge”  (po polsku – „Oko”).
    W 1942 roku represje przybrały na sile. Szybko pustoszało sanockie getto, z miasta znikali kolejni Żydzi.

Byli wywożeni do obozów zagłady, bądź likwidowani w zbiorowych oraz indywidualnych egzekucjach. Jedno, wyjątkowo porażające zdarzenie, dotyczące malutkiego dziecka opisuje Janusz Szuber: „Ilekroć opowiadali sobie tę opowieść, tych dwoje musiało jeszcze raz i jeszcze raz przejść tymi samymi ulicami: ogromny Joni i trzyletnia żydowska dziewczynka. Trzymała go za rękę, podskakiwała, śmiała się oswojona z olbrzymem, bo przez kilka dni z rzędu widywano ją, jak bawiła się w ogrodzie gestapo. Kiedy doszli do Okopiska, Joni z kieszeni munduru wyjął jabłko i rzucił je przed siebie w trawę. Dziewczynka pobiegła za jabłkiem, on odbezpieczył pistolet, strzelił raz, może dwa razy. Wsunął broń w kaburę i poszedł do szynku, gdzie zwykł samotnie pić wódkę. Człekokształtny ludojad Joni, pod innymi imionami znany później z literatury i filmu, nie ominął naszego miasta, aby również tu było tak, jak gdzie indziej.”.

Jak zareagować, co powiedzieć po przeczytaniu takiego opisu? Na marginesie,  poeta zwraca  uwagę na to, że także  Okopisko  (na którym w czasie wojny znajdował się stary kirkut) było świadkiem przerażających scen. Nie jest to przypadek odosobniony. Kalman Segal, opisywaną przez siebie egzekucję, również  umiejscawia właśnie tam . Fakt, iż po latach okazało się, że tamtej tragedii uniknęła jego bohaterka (Regina Dampf, córka właściciela kawiarni), nie umniejsza wartości pozostałej części zapisu. Autor Śmierci Archiwariusza o opisywanym zdarzeniu dowiedział się już po fakcie; w czasie egzekucji był zesłańcem, przebywał na Kołymie. Trzeba podkreślić, iż o tym, że na starym kirkucie ginęli ludzie, piszą także inne osoby. Kolejny przykład dotyczy około 40 Żydów  ukrywających się w kominie cegielni na Kiczurach. Ktoś na nich doniósł; zatrzymał ich patrol żandarmerii. Następnie uformował z nich kolumnę i takich osmolonych, wynędzniałych, w łachmanach, doprowadził na Okopisko  gdzie zostali rozstrzelani.

    Kiedy przeszedł front (sierpień 1944) i wreszcie można było opuścić kryjówki, okazało się, że w sanockiem ze społeczności żydowskiej ocalało zaledwie 80 osób, w tym jedno dziecko, 6-letnia Rena Wallach. Gromadzili się w Sanoku, trzymali się razem; nie mieli trudności z policzeniem ilu ich zostało ’ . Nieco więcej szczęścia mieli Żydzi wywiezieni na wschód; z tego względu wojnę przeżyło nieco ponad pięćset osób pochodzących z naszego miasta. Szybko zorientowali się, że nic już nie jest takie jak kiedyś, że ich świata już nie ma…W niedługim czasie ogromna ich większość opuściła rodzinne strony ’’.
   
                                     

Rozdział VII  -  po nominacji

 
 Mój kolega, któregoś dnia, poruszony, gwałtownie wszedł do naszego pokoju i  wydusił:
Przed chwilą kierowniczka Zubikowa uratowała moje życie zawodowe,
Co się stało?
Pod nieobecność prezesa byłem w jego gabinecie i przeglądałem dziennik ustaw, gdy zadzwonił telefon… Po co ja go odbierałem?
Kto dzwonił?
Jakaś G...., sekretarz z komitetu partii. Była bardzo nieprzyjemna, domagała się wyjaśnienia, dlaczego budynek sądu nie jest oflagowany, przypominała o jakimś święcie, rocznicy itp. Próbowałem jakoś ratować sytuację. Mówiłem, że instalowanie flag na budynku sądu jest trudne, gdyż jest bardzo wysoko, urzędniczki się tego boją. Mówiłem o przepisach bhp i takie tam..., ale to tłumaczenie jeszcze bardziej ją rozzłościło,
Dlaczego powiedziałeś, że pani Elżbieta uratowała Ci życie?

Bo mnie ta połajanka też trochę wkurzyła i gdy tamta okropna baba nagle zawołała:
Z kim ja rozmawiam?
Saxoferrato –  wypaliłem i odłożyłem słuchawkę.
To wszystko?
Właśnie, że nie. Po tym, co strzeliłem do słuchawki, dotarło do mnie, czym to wszystko może się skończyć. Jeszcze nie ochłonąłem, gdy w sekretariacie zadzwonił telefon. Słyszałem jak kierowniczka z kimś rozmawia, coś tłumaczy. W pewnej chwili weszła do gabinetu i patrząc na mnie, wolno do słuchawki powiedziała:
„Mówiłam pani sekretarz, że w gabinecie prezesa nie ma nikogo. Ja nie wiem  do kogo pani dzwoniła !
Nie ma co, rzeczywiście Cię uratowała! Jeżeli nie życie, to przynajmniej tyłek…
Później, już na spokojnie, zaśmiewaliśmy się z tamtej sytuacji. Zastanawialiśmy się, z czym kojarzył się pani, pardon, towarzyszce, Bartollo  Saxoferrato? Myślała o średniowiecznym prawniku, czy bliżej jej było do saksofonu? Skądinąd kolega nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego tak oryginalnie się przedstawił. Nagły impuls.
 
 
                                       

Rozdział VIII  - Po wojnie

 
Niestety nie powrócili z zesłania inni sanoccy sędziowie. Uwaga ta dotyczy między innymi sędziego Adama Zembatego. Już wcześniej była mowa o tym, że od początku nie sprzyjało mu szczęście. Gdyby w listopadzie 1944 zgodnie z otrzymanym powołaniem zgłosił się do wojska,  to prawdopodobnie byłby uniknął wywózki na wschód. Został jednakże wyreklamowany, a kilka miesięcy później aresztowany przez NKWD. Jego syn Andrzej liczył wówczas niespełna dziesięć lat. Żona podejmowała starania o  uwolnienie męża, pisała nawet do polskiej ambasady w Moskwie. Niestety próby te nie przyniosły  efektów.

Sędzia  Zembaty długo dzielnie znosił swój sybiracki los. Niestety, najgorsze nadeszło na samym końcu zesłania; właśnie wtedy zachorował na tyfus. Jesienią 1947 roku razem z innymi zesłańcami, ciężko chory jechał pociągiem w stronę polskiej granicy. Taka podróż od niepamiętnych czasów zajmowała wiele dni. Sędzia nie przetrzymał tej drogi, zmarł daleko od ojczyzny. Po śmierci jego ciało zostało wyrzucone z wagonu na kolejowy nasyp, prosto na śnieg…. Cóż można jeszcze powiedzieć? Tam, na wschodzie, na nieludzkiej ziemi  życie człowieka nigdy nie było wiele warte. Tak było właściwie zawsze, tak jest obecnie (2022 rok – wojna w Ukrainie, mordowanie cywili, gwałty, rabunki) i chyba nigdy nie będzie inaczej.

Taki świat i taki szczególny system wartości, a raczej jego brak. Jak nieważny jest tam człowiek, tak jeszcze mniej znaczą jego szczątki… W Sanoku pozostali  najbliżsi sędziego; żona Maria i syn Andrzej na którego mówiono Kukuś (od zabawy w ciuciubabkę i słowa „a kuku!”, którego małe dziecko nie potrafiło wymówić). Odwiedził ich sędzia Tadeusz Trendota, który wracał  tym samym transportem;  do rodzinnego miasta dotarł 5 listopada. Przyniósł obrączkę oraz zegarek, jedyne przedmioty jakie pozostały po zmarłym koledze. 

Adam Zembaty urodził się w Wadowicach. Rodzicami byli Aleksander i Franciszka z d. Kosmecka. Ojciec z zawodu był rzeźnikiem. Jego droga zawodowa nie jest dobrze znana. Poza sporem jednak jest, że orzekał między innymi w sądzie Okręgowym w Jaśle, a niedługo przed wojną został przeniesiony do w sanockiego oddziału zamiejscowego tego właśnie sądu .  Pracę tę wykonywał także podczas wojny. Jego żona  (z domu Blatt) z zawodu była pedagogiem. Po przeniesieniu się (1936r.) do Sanoka  zamieszkali w domu  przy ulicy Głowackiego 4 ’. Kilka lat później wybuchła wojna, a po jej zakończeniu nastąpiła opisana wcześniej  wywózka na wschód, z której w tym przypadku nie było powrotu. 

Syn sędziego po ukończeniu w 1953 roku nauki w liceum, studiował na warszawskiej AWF. Jego życie zawodowe było związane głównie z tą uczelnią w której kierował między innymi Zakładem Rehabilitacji Ruchu. W imponującym stylu przeszedł wszystkie szczeble naukowej kariery  (1973r -  dr nauk wychowania fizycznego, habilitacja – 1990r,), by w 2006 roku uzyskać tytuł profesora z zakresu nauk kultury fizycznej. W historii swojej uczelni zapisał się pięknymi literami; ojciec z pewnością byłby dumny z jego dokonań. Uchodzi wręcz za nestora polskiej fizjoterapii. Zmarł w wieku 87 lat 13 grudnia 2022 roku . Urna z jego prochami została złożona w kolumbarium na cmentarzu w Krośnie; rodzinnym mieście jego żony. Pani Małgorzata Zembaty przekazała mi kilka rodzinnych fotografii,  w tym także zdjęcie samego sędziego oraz list z polskiej ambasady w Moskwie dotyczący starań o zwolnienie z zesłania. Potwierdziła także prawdziwość powołanych wyżej faktów. Jestem jej za to ogromnie wdzięczny.        
Warto wiedzieć, że piękną karierę zrobił także bratanek sędziego Maciej Zembaty, który urodził się w 1944 roku. Był znanym poetą, satyrykiem, radiowcem, tłumaczem i porywającym wykonawcą ballad Leonarda Cohena. W przeszłości parokrotnie odwiedzał w Sanoku kuzyna oraz jego mamę’ ’ .
 
 
                                     

Rozdział IX  – 1  styczeń 1951  -  30 kwietnia 1966 r.

 
Sędzia Paweł Kosina zapamiętał dwie sytuacje dobrze opisujące podejście niektórych stron do postępowania sądowego, sposobu przedstawiania swoich argumentów oraz szczególne rozumienie sprawiedliwości. W obu główne role przypadły mężczyznom; panowie byli Polakami, lecz żyli w zupełnie innych światach, dlatego też ich zachowanie nieco od siebie odbiegało. W pierwszej sprawie mężczyzna był prostym człowiekiem, mieszkał w jednej z podsanockich wsi. Miał  trudności z przedstawianiem swoich racji na sali rozpraw, dlatego postanowił przekonać sędziego na swój sposób.

Nie przychodził z granatem w kieszeni, nie powtarzał, że  „sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po jego stronie”. Po prostu któregoś dnia niespodziewanie wtargnął do pokoju sędziowskiego i przed osłupiałym P. Kosiną, na jego biurku  postawił żywego, dorodnego koguta, któremu na wszelki wypadek związał nogi. Każdy, kto znał sędziego wiedział, że zaraz wybuchnie  awantura. Tak też się stało. Szybko jednak pojawił się kierownik Knopp, który delikwenta, z bardziej od niego urodziwym ptakiem  skutecznie usunął z sądu.

    Drugi mężczyzna od lat mieszkał nad jeziorem Eire w dalekim, amerykańskim Buffalo. Odwiedził w Polsce rodzinę i, jak się okazało  znalazł tu kandydatkę na żonę. Była jednak od niego znacznie młodsza, stąd do zawarcia związku małżeńskiego niezbędna była zgoda sądu. Postępowanie nie było skomplikowane, potoczyło się sprawnie, po myśli uczestników. Kiedy jednak sędzia Kosina ogłosił końcowe postanowienie, najwyraźniej zadowolony z jego treści wnioskodawca  podszedł do sędziowskiego stołu i położył na nim kilka dolarów!  

Wówczas sędzia  patrząc temu gentelmanowi głęboko w oczy, zapytał:
Czy tam u siebie, w Buffalo, też wpadłby pan na taki pomysł ? Czy tamtemu sędziemu także położyłby  na  stole pieniądze ?
„Świeżo upieczony” Amerykanin  był wyraźnie zaskoczony; twarz mu stężała, wskazywała na niespodziewany wysiłek umysłowy. Jednak najwyraźniej coś do niego dotarło; bez słowa szybko podszedł do stołu, zgarnął pieniądze i jeszcze szybciej opuścił  salę.
 
 
 
Była już mowa tym, że po upływie kilku lat  jakie minęły od zakończenia wojny  nowa  władza zdecydowanie okrzepła. Przy  pomocy resortów siłowych  opór opozycji został zdławiony. Wciąż stosowany terror oraz więzienia zapełnione politycznymi przeciwnikami spełniły swoje zadanie. Jeżeli chodzi o środowisko prawnicze to pomysł był taki, by starą kadrę zastąpili młodzi aktywiści. Byli oni  szkoleni  począwszy od 1946 roku najpierw w średnich szkołach prawniczych, a później (od 1948 roku) w Centralnej Szkole im. Teodora Duracza. Szkoła ta w 1950 roku została przemianowana na Wyższą Szkołę Prawniczą. Patronowało jej, a jakże, Ministerstwo Sprawiedliwości. Jakiś czas  prądy te  omijały sądy chociaż niekiedy pojawiały się próby weryfikacji  sędziów.

Pozorny spokój spowodowany był tym, że pierwsi absolwenci duraczówki kierowani byli do prokuratury. Ten odcinek zdecydowanie był dla władzy ważniejszy . Jeżeli ktoś zapyta dlaczego,  z tego samego powodu  z którego również dzisiaj (2022 rok)  także jest istotniejszy dla rządzących. Z tych samych względów ataki kierowane w stronę sądownictwa zupełnie omijają prokuraturę. Podobnie było w Polsce przedwojennej po zamachu majowym i później, również po drugiej wojnie; podobnie dzieje się w tej chwili. W każdym z wymienionych okresów pojawiali się  reformatorzy, którzy nie mieli skrupułów przy realizacji swoich fantazji.

Tak się jakoś składa, że pośród tych osób trudno dostrzec zwolenników kontynuacji połączonej z ewentualnym, autentycznym poprawianiem zastanego modelu. Tak się dzieje  tylko w krajach o ustabilizowanej demokracji. Potrafią one podążać wciąż w tym samym kierunku; nie burzą, nie zaczynają stale od nowa, lecz po dokonaniu ewentualnych korekt  nadal idą tą samą drogą. Między innymi dzięki takiej filozofii częściej niż inni odnotowują postęp i w konsekwencji lepsze warunki egzystencji swoich obywateli. My nie potrafimy właściwie wykorzystać tamtych doświadczeń; u nas musi być inaczej. Zamiast kontynuacji lepsze jest burzenie i zaczynanie co jakiś czas  od nowa.  W efekcie robimy dwa kroki wstecz, po to by kiedyś, z mozołem  można było wykonać jeden do przodu.

   Podsumowując, w 1950 roku uchwalono kilka ustaw  zasadniczo zmieniających ustrój sądów powszechnych oraz cywilne, a także karne przepisy proceduralne. Wymieniono je w poprzednim rozdziale. 27 listopada tego roku wydane zostało również  istotne rozporządzenie ministra  sprawiedliwości . które weszło w życie w dniu 1 stycznia 1951 roku . W  efekcie doszło wówczas do tego co obecni reformatorzy nazywają „ spłaszczeniem” . Zniesienie sądów apelacyjnych doprowadziło do zarzucenia Sądu Najwyższego ogromną ilością spraw, a w konsekwencji do jego całkowitej niewydolności. Kolejnym negatywnym skutkiem tamtej reformy było przesunięcie wielu kategorii spraw do sądów pierwszej instancji; również one zostały nadmiernie obciążone, co musiało odbić się na ich pracy. Tak też się stało; dopiero po czterdziestu latach, po zmianie ustroju, sądy apelacyjne przywrócono do życia, co miało i nadal ma swoje głębokie uzasadnienie. To co wówczas naprawiono, dzisiaj kolejne pokolenie niewydarzonych ’reformatorów’ zamierza zdewastować.

Piszę te słowa kilka dni po katastrofie polskiego autokaru z pielgrzymami; tragedii, która zdarzyła się na terenie Chorwacji (6 sierpnia 2022r). Zginęło w niej kilkanaście osób. Minister sprawiedliwości, a raczej prokurator generalny właśnie ogłosił, że polecił wszcząć w tej sprawie  śledztwo z art 173 par. 3kk.  Nie zwrócił przy tym uwagi, że powołany przepis- póki co dotyczy przestępstw umyślnych, a więc zupełnie innej sytuacji. To nie jest ani drobny, mało istotny, ani też pierwszy błąd. Staram się zrozumieć skąd się bierze u takich ludzi chęć zmierzenia się nie tylko z jednym przepisem, ale wręcz z całym systemem prawnym. Gdzie ma źródło wiara w sens takiego postępowania?

Gdzie taki reformator chowa lęki przed spowodowaniem katastrofy prawnej, przyczynieniem się do rozmontowania systemu i jego kosztownymi następstwami? A może jedni z nas pozbawieni są empatii, a innym zwyczajnie brakuje wyobraźni? Od dawna w życiu publicznym  nie brakuje takich sytuacji; z jednej strony brak profesjonalizmu, z drugiej niekiedy  zwyczajna niegodziwość. W tym samym czasie, kiedy zdarzyła się  katastrofa autokaru, kolejny raz haniebnie potraktowany został sędzia Igor Tuleya; praktycznie od dwóch lat nie jest dopuszczany do pracy.  Prezes Sądu Okręgowego w Warszawie postanowiła w końcu zmienić ten stan rzeczy i przywrócić go  do orzekania. Kiedy stawił się w pracy okazało się, że niejaki pan Schab, prezes sądu apelacyjnego, był tak szybki, że zdążył uchylić pierwszą decyzję. To tylko jeden z przykładów jak można w naszym kraju poniewierać sędzią. Będzie o tym szerzej mowa w ostatnim rozdziale.

    Konstytucja stanowi, że sąd jest władzą odrębną i niezależną od innych władz. Sędziowie  w sprawowaniu swojego urzędu są niezawiśli; podlegają tylko Konstytucji oraz ustawom. Z kolei państwo jest obowiązane do zapewnienia im warunków pracy odpowiadających godności urzędu (art 173 oraz 178 ust.1i 2 tegoż aktu). Ustawa zasadnicza sobie, a życie sobie. Kiedyś, w 1945 roku, sędzia Franciszek  Filipczak uważał, że obroni go właśnie Konstytucja; stało się jednak inaczej, trafił na Syberię. Obecnie, po wielu latach, po tylu niedobrych doświadczeniach oddany swojemu powołaniu sędzia, będący dla prawników  godnym naśladowania wzorem, traktowany jest w sposób karygodny. Władza wykonawcza wciąż stara się pokazać, że z sądowniczą  może postępować w sposób zupełnie dowolny.

Profesor Włodzimierz Wróbel, sędzia Sądu Najwyższego powiedział niedawno, że demokrację mogliby uratować sami prawnicy. Wystarczyłoby, by przedstawiciele tego zawodu byli wierni swemu powołaniu, by chociaż oni przestrzegali obowiązującego prawa. Przy takiej postawie żadna władza nie mogłaby zbaczać z drogi praworządności. Z takimi słowami można tylko się zgodzić.

Niestety, wiedza to jedno, a natura ludzka, charakter  – to drugie. Była w tej pracy mowa o ministrze St. Carze, prawniku, który stosunek do praworządności potrafił mieć dość szczególny. Czynione na użytek polityczny wykładnie prawa, nie bez przyczyny przyniosły mu przydomek: Jego Interpretatorskoje Wieliczestwo. Skutki takich działań były opłakane. Trudno pogodzić się z tym, że mimo upływu wielu lat i wykazanych znaczących szkód, wciąż znajduje swoich naśladowców.

Również obecnie można wskazać przedstawicieli świata prawniczego, którzy zapomnieli o zawodowym powołaniu. Jest ich stosunkowo niewielu, ale poczynione przez nich szkody są trudne do oszacowania. Łatwo zejść na taką drogę, zwłaszcza że awanse, stanowiska, premie kuszą, a niespełnione ambicje nie dają o sobie zapomnieć. Nie bez znaczenia jest również to, że wysługiwanie się władzy nie wymaga heroizmu, poświęceń, wyrzeczeń. Tam przydatne są zupełnie inne cechy.
Zastanawiam się, czy można jeszcze myśleć o tym, że nasz kraj powróci do grona państw praworządnych, w pełni demokratycznych, czy dzisiaj potrafimy dostrzec przed sobą światło nadziei? Stanowczo tak, jednak czy będzie ono świecić pełnym blaskiem, pokaże przyszłość. 
 

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama