Pamiętam, jak od rana wyczekiwałam z rodzeństwem pierwszej gwiazdki. W tym dniu jedliśmy bardzo mało, bo obowiązywał post. Wieczorem całą rodziną szliśmy do babci, która mieszkała dwa kilometry od nas. Zazwyczaj jechałam na sankach, ponakrywana ciepłym kocem, bo nie było w domu samochodu. U babci spotykała się cała rodzina - łącznie około 30 osób. Obowiązkowo musiało być dwanaście dań, a pod obrusem siano. Wszyscy jedli ze wspólnej miski. Do dzisiaj pamiętam, jak w trakcie spożywania kapusty z grochem biliśmy się z kuzynami po głowie. Nie pamiętam, co ten zwyczaj oznaczał, ale było radośnie. Dzieci nie wiedziały, co to komputer czy telefon. Rozmawialiśmy, śpiewaliśmy kolędy. A teraz? Ledwie zacznie się wieczerza, a dzieci już wyciągają komórkę i piszą esemesy. Jestem zaniepokojona, w jakim kierunku ten świat zmierza.
Pamiętam też, że po wigilii obowiązkowo szliśmy na pasterkę. Zanim jednak wybiła północ, chodziliśmy z kuzynami pod drzwi od stajni i nadsłuchiwaliśmy, czy zwierzęta mówią ludzkim głosem. Kiedyś nawet byłam przekonana, że faktycznie usłyszałam głos konia – dodaje ze śmiechem. Chciałam też dodać, że rano 24 grudnia wstawałam o godzinie 5. Ubierałam maskę na twarz i chodziłam po tak zwanych „szczodrokach”. Wiedziałam, że dziewczynie nie wypada, jednak chęć zarobienia pieniędzy była duża. Ludzie mnie nie rozpoznawali i myśleli, że jestem chłopakiem. Chodziłam tak do godziny 14. Mówiłam tradycyjne życzenia, ale bywały też lata, że sama wymyślałam na tę okazję wierszyki. Moja twórczość bardzo się podobała.
Więcej w 51 numerze Tygodnika Korso Gazeta Sanocka