Bobry żyją w Sanoku od kilku lat. Szczególnie upodobały sobie miejsce w okolicy Zakładów Przemysłu Gumowego Stomil. Gryzonie żerują głównie w nocy i o świcie, a ślady ich zębów widoczne są na wielu drzewach.
– Zauważyliśmy ten problem i postanowiliśmy rozwiązać go w przyzwoity sposób – mówi Ryszard Rygliszyn, prezes ZOB LOP w Sanoku. – Bobry zniszczyły wiele zdrowych drzew nad Sanem i w sumie podcięły lub ścięły kilkadziesiąt okazałych drzew. Kilka z nich należałoby natychmiast wyciąć, ponieważ w najcieńszych miejscach wyglądają prawie jak ołówki i grożą zawaleniem – dodaje.
Na prośbę zarządu okręgu bieszczadzkiego Ligi Ochrony Przyrody Urząd Miasta w Sanoku zakupił metalową siatkę, którą przyrodnicy otoczyli drzewa. Czasami ich obwód przekraczał 3 i 3,5 m, co może świadczyć, że są to 80 i 100-letnie wierzby.
– Z tego co wiem, to inne miasta nie prowadzą tego typu ochrony przed bobrami – wyjaśnia Rygliszyn. – Metalowa siatka wystarczy, aby brzegów naszej rzeki nie szpeciły uschnięte drzewa. Bobry zaś krzywdy sobie tym nie zrobią, a gdy będzie mniej pożywienia, jest nadzieja, że opuszczą nasz teren i popłyną dalej szukać szczęścia.
Bobrowy problem występuje w Sanoku od kilku lat. Jeden osobnik potrafi w ciągu nocy ściąć gigantyczne drzewo.
– Zwierzęta zrobiły się bardzo odważne i nie boją się ludzi – dodaje. – Należy jednak pamiętać, że bobry są pod ścisłą ochroną i nie mają naturalnego wroga w naszym środowisku. Jedynym zagrożeniem dla nich jest wilk.
W akcję grodzenia drzew włączyło się wiele osób, które bezinteresownie zaoferowały swoją pomoc. Wśród nich należy z pewnością wymienić naszego rozmówcę – Ryszarda Rygliszyna, Janusza Nastyna, Franciszka Kitę, Pawła Radosza, Piotra Hanejko oraz Grzegorza Adamusińskiego. Akcja nie odbyłaby się również, gdyby nie pomoc Tadeusza Pióro, burmistrza Sanoka.