Udowodnili to w czwartkowy wieczór swą obecnością na spotkaniu z Szymonem Hołownią, pisarzem, dziennikarzem, publicystą i prezenterem, człowiekiem obdarzonym wielkim sercem, założycielem Fundacji Kasisi, wspomagającej biedne i chore dzieci w Zambii i innych krajach afrykańskich. Zaprosił go do Sanoka Aleksander Twardowski, sanoczanin mieszkający i działający we Wrocławiu. On też spotkanie poprowadził.
Zaczął oryginalnie. – Czy wiesz, ile wzrostu ma Marcin Prokop? (obaj prowadzą w telewizji hitowy program „Mam talent”. W sobotę, 30 bm. Szymon żegna się z tym programem – przyp. mój). – Ja to pytanie słyszę niemal codziennie od dwunastu lat. Ale odpowiem: 2.06 cm.! (dla porównania podam, że Szymon ma 188 cm.). – Dlaczego Sanok? – kontynuował prowadzący. – Bo sam mi zaproponowałeś! A ja lubię jeździć do miejsc, leżących jak najdalej od stolicy. Bo uważam, że to też jest Polska! Taka sama jak w Warszawie, Łodzi czy Poznaniu. I ci ludzie, z którymi się tam spotykam, są dla mnie bardzo ważni. A dziś Wy jesteście właśnie takimi!
Z dalszej części wypowiedzi, poświęconej tematowi spotkań z Polakami, można było się dowiedzieć, że sanocki gość niezwykle sobie ceni, wręcz kocha, te spotkania. Rocznie odbywa ich ponad dwieście. – Lubię ludzi pytać o wszystko, o problemy, z jakimi się zmierzają, co im leży na sercu, a także o sprawy błahe, wydawałoby się mało ważne. Staram się je na gorąco konfrontować ze swoimi poglądami – wyjaśnia. – To wszystko daje wiele do myślenia. Oto przykład; od sporej ilości moich rozmówców, wśród nich: biskupów, naukowców z tytułami profesorów, działaczy społecznych, dowiaduję się, że od co najmniej kilkunastu lat nie uczestniczą w głosowaniach. Dla mnie oznacza to wycofanie się do prywatnego życia, zamknięcie się we własnym kręgu. Oczywiście, kosztem wspólnoty. Czasami odnoszę wrażenie, że w Polsce nie skończyły się jeszcze lata dziewięćdziesiąte, że to nie jest Polska XXI wieku, jaką powinna być!
Zmieniamy temat! Ogromnym wyzwaniem, przed jakimi stanął świat, jest powstrzymanie dewastacji środowiska. Świat zmierza ku przepaści, jakby nie świadom tego, co mu grozi. – To tak, jakbym trzymał w ręku granat, z 90-procentowym przekonaniem, że nie wybuchnie. W przypadku, gdyby ten sam granat trzymała w ręku moja córka, ta gwarancja byłaby już tylko 50-procentowa, zaś w ręku następnego pokolenia, byłoby to co najwyżej 20 procent. Już Jan Paweł II wołał do świata o nawrócenie ekologiczne. To samo czyni teraz papież Franciszek. A my ciągle pozostajemy głusi! Naukowcy przestrzegają, że za jakiś czas, który coraz łatwiej daje się określić, Bałtyk sięgnie po Zieloną Górę i Toruń. Ratując się, ludność ruszy na południe. Będziemy mieć uchodźców klimatycznych – maluje katastroficzny obraz Sz. Hołownia.
Czymś ogromnie ważnym w życiu Szymona była i jest wiara w Boga. Dlatego z wielkim niepokojem obserwuje to wszystko, co dzieje się w Kościele. Określa to wprost mianem kryzysu. – Często spotykam się z młodzieżą szkół średnich i widzę zmiany, jakie w niej zachodzą. Dziś zaledwie 20 procent uczniów uczęszcza na religię. Stanowią oni agendę zdecydowanie konserwatywną, twierdząc, że czasy, w których teraz żyją, nie dają im żadnej oferty. Zastanawiam się, co będzie za jakieś dziesięć lat, jak ci młodzi ludzie zaczną głosować, a następnie dochodzić do władzy. My tego kraju nie poznamy. Oznacza to wypowiedzenie konkordatu, a może nawet wojnę religijną. Nie wiemy tylko, kiedy ona wybuchnie i co będzie jej zapalnikiem. Trzeba więc robić wszystko, żeby to przygaszać, niestety, Kościół tego nie robi. Co zatem jest potrzebne? Według mnie, przyjazny rozdział Kościoła od Państwa. I mówię to jako człowiek, dla którego Kościół jest życiem. Kościół idący za blisko z władzą, a tak jest obecnie, ogromnie traci. Historia 2 tysięcy lat Kościoła pokazuje to wyraźnie.
Wątek Kościoła zdominował także dyskusję, jaka się wywiązała. – Co to jest, według Pana, katolicyzm otwarty? – pytał jeden z uczestników spotkania, przywołując to określenie z „Tygodnika Powszechnego”. Otrzymał zaskakującą odpowiedź: - „Nie wiem!”, po czym pytany stworzył własną definicję kościoła otwartego; – Dla mnie jest to coś w rodzaju izby przyjęć, czynnej 24 godziny na dobę, w której każdy znajdzie pomoc, dobre słowo, pocieszenie! W tym miejscu przywołał słowa papieża Franciszka, jakie wypowiedział on w 2013 r. w Asyżu: „Głoście Ewangelię, jeśli trzeba, także słowami”. - Miał tu na myśli głoszenie Ewangelii poprzez dawane świadectwo życia. Ono jest tym najważniejszym!
Skoro mowa o czynach, nadszedł idealny moment, aby przejść do innego ważnego wątku w życiu Szymona Hołowni. Jego świat zmienił się w dniu, kiedy pierwszy raz znalazł się w sierocińcu w Kasisi, w Zambii, prowadzonym przez Siostry Służebniczki Maryi Panny z polskiej Starej Wsi. – Kiedy patrzyłem na heroizm, z jakim Siostry zabiegają o to, aby dzieciaki miały nie tylko bezpieczny dach nad głową, ale i jedzenie, pomoc medyczną i edukację, zobaczyłem chrześcijaństwo w czystej postaci. Doświadczyłem, że w Kasisi oddycha się wiarą przez skórę – wspomina.
Kasisi zawładnęło nim całkowicie. Sygnały od Sióstr, że brakuje pieniędzy na jedzenie i lekarstwa, przyprawiały go o rozpacz. – Uświadomiłem sobie, że sam nie dam rady zrobić tego, co zrobić tam trzeba. Początkowo szukałem pieniędzy u bogatych ludzi, ale szybko zorientowałem się, że to nie ta droga. Zrozumiałem, że trzeba pójść do dużej rzeszy ludzi, wcale nie tych bogatych, i prosić ich o małe pieniądze. I tak uczyniłem!
11 kwietnia 2013 roku założył Fundację Kasisi. Ta zwróciła się do społeczeństwa o pomoc. Zaproponował ludziom dobrego serca udział w tym wielkim dziele. – Podzielcie się z dziećmi w Kasisi, wpłacając datek 5 zł tygodniowo. Ale niech to będą stałe, systematyczne wpłaty! – prosił. Wkrótce przekonał się, że apel znalazł wielu zwolenników. Dziś jest ich tylu, że każdego miesiąca na konto Fundacji wpływa kilkaset tysięcy złotych. – I to jest nasze wspólne szczęście, wynikające z przekonania, że tworzymy świat dobry, prawdziwie chrześcijański. Za kilka złotych tygodniowo – podsumowuje.
Z bólem serca wysłuchał okrutnie brzmiącej wiadomości, że jeden z ogólnopolskich całodobowych telefonów zaufania dla dzieci i młodzieży stracił rządowe wsparcie. – Jak zorientowałem się, że każdej doby na numer ten dzwoni około dwadzieścioro dzieci z myślami samobójczymi, przystąpiłem do działania. W ciągu 48 godzin udało mi się uzbierać 400 tys. złotych, jedna z bliskich mi osób zdecydowała się dołożyć 1,6 miliona i wykupiliśmy ten telefon. A pomyśleć, że na „ławeczki Niepodległości” rząd wydał 4,1 mln. zł, a na strzelnice w każdym powiecie 4,5 miliona…
Dwie godziny spotkania minęły niczym chwila. A jeszcze tyle ważnych spraw chciałoby się poruszyć. Szacownego gościa żegnały długo niemilknące oklaski, po czym z marszu zabrał się on do podpisywania książek swojego autorstwa. Napisał ich już ponad dwadzieścia. Kolejka, jaka się ustawiła, wydawała się nie mieć końca. A każdy, oprócz cennego autografu, chciał jeszcze zamienić kilka zdań z autorem, toteż cała ta operacja trwała kolejne pół godziny.
W tym czasie w kuluarach Sali gobelinowej zamku uczestnicy spotkania dzielili się opiniami, komentowali wypowiedzi, które zrobiły na nich największe wrażenie. Najczęściej poruszanym tematem był fakt całkowitego pominięcia w trakcie spotkania wątku uczestnictwa Szymona Hołowni w wyborach prezydenckich, o czym ostatnio napisały niektóre gazety. Zapytaliśmy o to naszego gościa i oto co usłyszeliśmy:
- Nie padło takie pytanie z sali, więc nie było tematu. Poza tym nie podjąłem jeszcze ostatecznej decyzji, ta zapadnie w ciągu najbliższych dwóch tygodni. Prawdopodobnie będzie na „tak”. Od pewnego czasu pracują nad tym dwa sztaby wyborcze; programowy i strategiczny, prowadzone są badania sondażowe. Ich wyniki są dość zachęcające. Jeśli wystartuję, byłbym kandydatem niezależnym, obywatelskim. Gdy podejmę już decyzję, przystąpię do budowy ogólnopolskiej sieci wolontariuszy. Być może miastem, w którym działać będzie jedno z jej ogniw, będzie Sanok. A wtedy, nie wykluczam, że w krótkim czasie spotkamy się jeszcze raz!