O wygranej „bitwie warszawskiej”, o aktualnej sytuacji, w jakiej znajduje się AUTOSAN, rozmawiam z jego prezesem EUGENIUSZEM SZYMONIKIEM.
- Jakie znaczenie ma dla Pana wygrany przetarg w stolicy? „Wyborcza” napisała o nim: „Autosan mercedesem warszawskiej komunikacji?”
- Nie można nie docenić tak dużego kontraktu, w dodatku dla stolicy. Jest to nie tylko sama jego wartość na ponad 165 milionów złotych, ale także świadectwo naszej pozycji na rynku autobusowym w Europie. Tak duże kontrakty wygrywają dziś wyłącznie firmy liczące się na nim, o odpowiednio wysokim poziomie wykonawczym. Cieszę się, że uznano, iż należymy do tego elitarnego grona. A co do tytułu z „Wyborczej”, który pan zaprezentował, nic bym nie zmieniał. Usunąłbym jedynie znak zapytania.
- Czy rzeczywiście marka Autosan liczy się w gronie uznawanych producentów autobusów w Europie?
- Owszem. Uważam, że dołączamy do czołowej europejskiej „siódemki”, którą tworzą: Mercedes, MAN, Volvo, Skania, Iveco, Solaris i … Autosan. Pod względem jakości i niezawodności wyrobów mamy ambicje plasować się na 3-4 miejscu wśród nich.
- Naprawdę?
- Ależ oczywiście! My naprawdę nie powinniśmy mieć żadnych kompleksów. Autosan to znana, licząca się autobusowa marka, sięgająca jeszcze lat 50. ubiegłego wieku. Był czas, że rocznie z taśmy produkcyjnej zjeżdżało tu 3,5 tysiąca autobusów. Nie ma drugiej takiej firmy, która by aż tak zasłużyła się dla drogowego transportu pasażerskiego kraju. Dziś jesteśmy jednym z dwóch producentów autobusów w Europie, a może i w świecie, którego nadwozia wykonywane są z nierdzewnej stali chromoniklowej. Powiem krótko, naprawdę mamy wszystkie atuty, aby mieć pewne miejsce w europejskiej ekstralidze producentów autobusów.
- A jeszcze nie tak dawno wydawało się, że Autosan, pozostając przez kilka lat w stanie upadłości, mimo heroicznej walki, nie podniesie się z klęczek…
- Zadecydowały determinacja oraz przebogate tradycje sanockiej fabryki, sięgające 188 lat, co jest ewenementem w skali światowej. Moim zdaniem, to właśnie mocne korzenie sprawiły, że Autosan nie dał się wykarczować i zdołał stanąć na nogi.
- Jak Pan ocenia rolę Polskiej Grupy Zbrojeniowej w autosanowym marszu do sukcesu?
- Jest nie do przecenienia. PGZ, jako właściciel Autosanu, jest naszym „ojcem”, otaczającym nas swą opieką. Jak wiadomo, nie mamy zdolności kredytowej, która pozwoliłaby nam działać samodzielnie. Czynimy to w oparciu o pożyczki PGZ, dzięki którym żyjemy. Oczywiście, mamy ambicje się usamodzielnić i przestać być dla PGZ ciężarem, ale potrzebujemy na to jeszcze trochę czasu.
- Przełomem okazał się rok 2019, kiedy to z taśmy produkcyjnej Autosanu zjechało 120 autobusów. Czy pozwoliło to uzyskać korzystny wynik finansowy?
- Powiem tak, był to pierwszy rok, w którym Autosan nie przejadł ani złotówki, oddychał własnym tlenem i żywił się wypracowanym przez siebie chlebem. Gdyby tak odliczyć ciężary finansowe lat minionych i rozliczyć sam 2019 rok, okazałoby się, że zakończyliśmy go na plusie. Miniony rok przyniósł także duży skok w dziedzinie techniki. Uzyskaliśmy homologację na autobus o napędzie elektrycznym, podjęliśmy prace nad budową prototypu autobusu o napędzie wodorowym oraz autobusu przegubowego o napędzie na gaz ciekły (LNG). To wszystko sprawiło, że załoga odzyskała wiarę w Autosan. Do fabryki powrócili świetni fachowcy, wśród nich wielu cenionych pracowników kadry inżynieryjno-technicznej i nadzoru. To był bardzo ważny i potrzebny impuls.
- Od tych właśnie osób usłyszałem dziś, że w 2020 roku pójdziecie za ciosem. W czym to się będzie przejawiać?
- Zaplanowaliśmy wykonanie 150 autobusów (tzw. przeliczeniowych), co pozwoliłoby zakończyć rok zyskiem w granicach 10 milionów złotych. Z wyzwań technicznych byłby to czas, kiedy zakończymy budowę prototypów: autobusu przegubowego oraz autobusu napędzanego wodorem.
- Nie popsuje wam tych planów koronawirus i jego konsekwencje?
- Po części tak. Może planowany zysk nie wyniesie dziesięć milionów, a powiedzmy pięć, ale zysk na pewno będzie. Uważam, że koronawirus nie zatrzyma rozwoju fabryki, można natomiast mieć obawy, że zakłóci proces odbiorów autobusów przez przewoźników. Niewątpliwie ucierpi promocja. Mieliśmy w planach udział w Kongresie „POLSKA 590” w Centrum Wystawienniczym w Rzeszowie-Jasionce, gdzie zamierzaliśmy pokazać autobus napędzany wodorem, a także mocny występ na Targach TRANSEXPO w Kielcach, gdzie chcieliśmy zaprezentować aż trzy swoje wyroby. Niestety, już wiadomo, że żadna z tych imprez się nie odbędzie.
- W zamian mamy nie mniejszy hit w postaci wygranego przetargu na 90 autobusów z napędem gazowym LNG dla Warszawy!
- Niewątpliwie jest to wydarzenie, na co wskazuje reakcja wielu środowisk. Od rana odbieram telefony od konkurentów, od przewoźników, którzy cenią autobusy z sanockim rodowodem i od lat z nich korzystają, od samorządowców. A także od niektórych mediów. Wszyscy gratulują, życzą nam powodzenia, niektórzy ze zdziwienia otwierają oczy, mówią o zmartwychwstaniu, jeszcze inni wyrażają zainteresowanie współpracą. Oczywiście, warszawski sukces wykorzystamy w celach promocyjnych.
- Co w przypadku Autosanu, według Pana, jest najważniejsze – tradycje, dzień dzisiejszy, czy spojrzenie w przyszłość?
- Wielką wagę przywiązuję do tradycji, a rozliczne przykłady z krajowego podwórka pokazują, że tylko firmy o bogatych tradycjach potrafią przetrwać. Autosan jest jednym z nielicznych tego przykładów. Niemal cała polska branża motoryzacyjna przestała istnieć. Autosan pozostaje na placu boju. Ale generalnie jestem zwolennikiem patrzenia do przodu, zawsze z nutą optymizmu, zawsze z nadzieją, że uda się dojść do celu. Często przywołuję słowa bardzo lubianej przeze mnie piosenki Marka Grechuty: „…Bo ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy…”
Rozm. Marian Struś