Funkcjonariusz zapytał mnie, czy mam gdzie przetrzymać psa do czasu udzielenia mu pomocy weterynaryjnej. Nie miałam takiej możliwości z racji tego, że mieszkam w kawalerce w bloku. Poza tym zaznaczyłam, że psa po wypadku w o ogóle nie powinno się ruszać.
Straż miejska co prawda ma klatkę, ale o tej porze mają zamknięte biuro. I to jest właśnie fenomen sanocki - jeśli w niedzielę lub święta jakieś zwierzę zostaje potrącone, to z góry skazane jest na wielogodzinne cierpienie i śmierć. Warto się zainteresować, dlaczego nikt z "ludzi idei"- którzy mogą i powinni pomagać w niedzielny poranek, czują się z tego zwolnieni. Koniec końców, dowiedziałam się od funkcjonariusza policji, że jeden z weterynarzy w końcu telefon odebrał, przyjechał i uśpił psa, który ponoć miał uszkodzony kręgosłup.
Boję się, że jeśli tak dalej pójdzie, to ludzie przestaną reagować na potrącone zwierzęta. Bo kto chciałby na mrozie stać godzinami przy krawężniku, przy rannym, czasem agresywnym, głośno wyjącym z bólu zwierzęciu i czekać na pomoc, która niejednokrotnie nie nadchodzi.