Górami interesuje się od wielu lat. Doświadczenie, niezbędne do przeprowadzenia wyprawy w Alpy, zdobywał w czasie wędrówek po Bieszczadach oraz polskich i słowackich Tatrach. Sierpniowa wyprawa była jego drugą próbą zdobycia szczytu. Tym razem udaną. Cztery lata temu we wspinaczce przeszkodziła pogoda. Teraz aura okazała się wyśmienita.
- Z decyzją zwlekaliśmy z różnych względów - mówi Robert. - W tym roku podjęliśmy drugą próbę, ale kolega źle się poczuł i szczyt zdobyłem samotnie.
Sprzęt i wszystkie niezbędne rzeczy do wyprawy zgromadził cztery lata temu. Przygotowania do drugiej próby zdobycia szczytu polegały przede wszystkim na wypracowaniu odpowiedniej kondycji.
Z Polski Robert i jego kolega, Marcin, wyruszyli w poniedziałek, 30 lipca. Dzień później przybyli do Les Houches, francuskiej miejscowości położonej nieopodal doliny Chamonix. Tam spędzili noc, aby zregenerować się po podróży. Następnego dnia udali się do punktu, skąd mieli zdobywać Mont Blanc. Z Les Houches wyjechali kolejką na wysokość 1 800 m n.p.m., skąd na wysokość 2 380 m n.p.m. zabrał ich specjalny tramwaj górski.
- Szczytu nie zdobywa się od razu - tłumaczy Robert. - Najpierw trzeba przejść pomyślnie aklimatyzację. Naszym pierwszym założeniem było dojście do miejsca, skąd mieliśmy mieć naszą bazę wypadową. Jest nim specjalne pole namiotowe nieopodal schroniska Tete Rousse na wysokości 3 167 m n.p.m. Dojście do schroniska zajęło nam kilka godzin.
Na miejscu dwóch alpinistów rozbiło namiot.
- W tym dniu odpoczywaliśmy i gromadziliśmy siły na wyprawę - wspomina Robert. - Wodę czerpaliśmy ze strumyka płynącego nieopodal lodowca, a uzdatnialiśmy ją specjalnymi tabletkami chlorowymi, które zabijały bakterie.
Następnego dnia obaj wyszli na wysokość 4 tys. m n.p.m., aby się zaaklimatyzować. Po czym wrócili do namiotu. Następnego dnia w drogę po szczyt wyruszył tylko Robert.
- Było mi przykro, że Marcin nie poszedł ze mną, ale nie czuł się na siłach - mówi. - Dla mnie jego decyzja o rezygnacji to oznaka rozsądku, nie słabości. Dla człowieka, który chodzi po górach i dla którego góry są pasją, podjęcie takiej decyzji jest ciężkie. Zwłaszcza jeżeli jest się na miejscu i widzi te góry. Wiedział, że gdyby w takim stanie wyruszył, mógłby stać się zagrożeniem nie tylko dla siebie, ale również dla mnie, bo bylibyśmy związani liną.
Cały tekst przeczytasz w najnowszym wydaniu Korso Gazety Sanockiej.