Co roku wygłasza się patetyczne słowa, że święta to czas życzliwości, miłości, rodzinnych spotkań, pokoju. Serio? Przyglądam się od lat świątecznemu szaleństwu, a właściwie temu, co specjaliści od kształtowania naszych postaw i potrzeb robią z naszym myśleniem. To właśnie w okresie przedświątecznym. Czy zastanawialiście się Państwo, dlaczego niedługo po pierwszym listopada, w przestrzeni medialnej i w witrynach sklepowych, pojawiają się wyraźne akcenty świąteczne? A w ciągu kilku kolejnych tygodni zaczyna się nas torpedować świętami? Czy przyglądaliście się Państwo świątecznym reklamom?
Zapewniam Państwa, że każdy tego rodzaju przekaz jest precyzyjnie celowany do naszych potrzeb, pragnień, a przede wszystkim rozbudzanego od lat konsumpcjonizmu, zdobywania, posiadania, epatowania gadżetami i modnymi przedmiotami. Cała ta komercyjna machina jest tak skonstruowana, żebyśmy zaczęli pragnąć posiadać. Na dodatek programuje się nas w taki sposób, żebyśmy mogli mieć rzeczy lepsze od innych (bo każdy z nas posiada w sobie narcystyczną potrzebę bycia zauważonym, docenionym – różnimy się tylko albo jej nasileniem, albo jej świadomością, albo jej wyparciem). Stajemy się przedmiotem potężnej manipulacji, a narzędzia tej manipulacji są czasem tak subtelne, że nie jesteśmy w stanie ich zauważyć. Specjaliści od budowania wizerunku marki nie koncentrują się już tylko na tym, żeby dany produkt wyróżnić spośród innych. Ale ci sami macherzy od wciskania nam wszystkiego co się da, intensywnie pracują nad tym, żeby rozbudzać w nas zachłanność i próżność. Zresztą doczekaliśmy się czasów, kiedy nie jest to takie trudne. Banalne techniki wizualne, operowanie wizerunkiem dzieci, kreowanie świątecznej radości wynikającej z prezentów, wmawianie, że cieszyć się można tylko wtedy, gdy gromadzimy, budowanie atmosfery rywalizacji międzyludzkiej (mam lepiej niż sąsiad), pozorowanie oszczędności, promowanie kultury przyjemności zdobywanej bez wysiłku, sztuczne wzbudzanie emocji sprzyjających podejmowaniu nieracjonalnych decyzji, wykorzystywanie wizerunku popularnych i lubianych celebrytów. I jeszcze wiele innych sposobów, aby każdego z nas zaprosić do udziału w gonitwie za iluzją fantastycznych świąt.
Znamy doskonale powtarzaną przez pokolenia prawdę o Polakach: "zastaw się, a postaw się". Na tej koncepcji budowane są strategie sprzedażowe, które apelują do naszych ambicji, honoru i przede wszystkim do naszej skłonności do porównywania się z innymi ("nie mogę być gorszy od innych", "muszę tak samo jak inni", "nie pozwolę, żeby inni myśleli, że mnie nie stać", "skoro inni mają, to ja też muszę", "w tym roku to ja pokażę, że mam"). A my, ślepi i omamieni konsumenci uczestniczymy w tym maratonie kupowania, doskonalenia, upiększania, dekorowania, posiadania. Stajemy się stadem, którym rządzi gwardia techników przygotowanych do rozbudzania naszej euforii i entuzjazmu. Wpadamy w sidła założenia, że posiadając, będziemy się czuć bardziej atrakcyjni i będziemy postrzegani przez innych jako bardziej atrakcyjni. Stajemy się głęboko przekonani, że im więcej mamy, tym jesteśmy lepsi. Co roku słyszymy statystyki mówiące o tym, ile wydamy na święta i jak to się ma do innych krajów europejskich. Co roku powtarzają się te same historie, a my, bez żadnej refleksji, dajemy się wodzić za nos. Nie łudźmy się – dla każdego producenta każdy z nas jest potencjalnym klientem. Każda nasza słabość, każdy kompleks, nasze frustracje, nasze niedowartościowanie będzie miażdżąco wykorzystane przeciwko nam – bo mamy coś, na czym producentom zależy. I mamy to oddać dobrowolnie, z przekonaniem właściwego działania.
Wesołe święta... Mam wrażenie, że już dawno przestały takie być. Pozwoliliśmy sobie odebrać istotę świąt. Coraz więcej osób deklaruje, że nie lubi świąt. Coraz więcej osób wyjeżdża na święta, żeby nie zwariować w gonitwie przygotowań świątecznych. I co najgorsze, coraz więcej osób z niechęcią myśli o spotkaniach przy świątecznym stole. Idea bliskości międzyludzkiej w tym czasie została zastąpiona ideą usilnego dążenia do karykaturalnej wesołości. Mamy się cieszyć ze świąt, bo tak należy, bo tak jest poprawnie. Ale jak tu znaleźć powody do autentycznej radości, kiedy zadręczamy się uciążliwymi przygotowaniami i dążeniem do nienagannej doskonałości i sterylnego porządku. Umyć okna, wyprać firanki, wytrzepać dywany, nagotować potraw, upiec ciasto, zrobić zakupy, przygotować prezenty, cały czas na pełnym uśmiechu i niekończących się zasobach zadowolenia. Zamiast myśleć o tym, żeby odpocząć – dokładamy sobie kolejnych obowiązków i z obsesyjną dbałością chcemy przede wszystkim zaspokoić swoje potrzeby estetyczne, odkładając na bok rzeczy ważne. Imponderabilia. Nie zauważamy, że zmiana naszych wewnętrznych priorytetów i wartości nie nastąpiła samoistnie, ale została zainicjowana przez zmieniającą się kulturę, a ta jest dzisiaj daleka od pielęgnowania relacji, bliskości i więzi. Wydaje się, że przestało być ważne, z kim się spotkam w święta, ale istotne jest, w jakim otoczeniu to spotkanie się odbędzie. Czy to nie jest smutne?
Chcę w tym miejscu życzyć Państwu i sobie dobrych świąt. Nie wesołych, ale dobrych i spokojnych. Niech każdy z Was pomyśli, co w tym czasie jest dla niego najważniejsze. Pielęgnujmy wartość tego czasu samą w sobie. Bo ten czas jest nam dany, a nie my jesteśmy dla niego. Nie dajmy się uwieść świątecznym trendom. Wypocznijmy. I zauważmy, że możemy dać naszym bliskim więcej niż tylko kolorowe pakunki. Miejmy dla siebie czas, bądźmy dla siebie życzliwi. Pielęgnujmy wdzięczność. Przytulajmy się i mówmy sobie dobre rzeczy. Bo można powiedzieć więcej, niż tylko "wesołych świąt". Wszystkiego dobrego!
Marcin Patronik, psycholog - dypolomowany psychotera