Całe życie Ludmiły Domagały, z domu Żołnierczyk, związane jest z Posadą Olchowską. Urodziła się w 1927 r. jako przedostatnie z dwanaściorga dzieci. Dom rodzinny stał przy drodze wylotowej na Zagórz, tuż przy kapliczce. Jeden z braci, Bronek, pomagał przy budowie kościoła na Posadzie, zanim wyjechał do Niepokalanowa i został franciszkaninem - ojcem Ireneuszem. W czerwcu 1939 r. zdała egzamin do Gimnazjum Kupieckiego w Sanoku, ale gdy wybuchła wojna, mogła uczyć się tylko w dwuletniej Szkole Handlowej. Po jej ukończeniu, w 1942 r. zaczęła pracę w administracji Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej w Sanoku.
Jednocześnie dla nastolatki zaczęła się - niebezpieczna, ale wciągająca - przygoda z konspiracją. Od czerwca 1942 r. jako łączniczka Placówki nr 1 Armii Krajowej w Sanoku przewoziła meldunki pod wskazane adresy do Zagórza, Poraża, Niebieszczan, Zarszyna i Bażanówki. Złożyła przysięgę na ręce dowódcy placówki Władysława Pruchniaka ps. Ireneusz i przyjęła pseudonim "Zyta". Dotąd wspomina, jak ze swoją przyjaciółką, łączniczką Jadwigą Skulich ps. Pola, przechodziły przez niemiecki posterunek kontroli na Dąbrówce. Niemcy na szczęście nie przypuszczali, że dwie roześmiane dziewczyny na rowerach wcale nie jadą na wycieczkę za miasto, ale przewożą ukryte pod ubraniem meldunki.
W sierpniu 1943 r. została również wcielona do Wojskowej Służby Kobiet, której komendantką była Stefania Pirożyńska ps. Sabina. Przeszła dwutygodniowe szkolenie sanitarno-wojskowe w Krakowie. Po powrocie przygotowywała apteczki, opatrunki, chlebaki, opaski przed planowaną akcją "Burza". Działalność konspiracyjną zakończyła w sierpniu 1944 r., ale pamięć przeżyć okupacyjnych pozostała. Tym bardziej że wojna zabrała dwóch braci. Najstarszego Władysława, również żołnierza AK, w 1944 r. rozstrzelało SS Galizien w lesie grabińskim, niedaleko Iwonicza. Najmłodszy, 12-letni Adam, zginął w słynnym wybuchu materiałów w magazynach fabrycznych 2 sierpnia 1944 r., a jego szczątki spłonęły tuż przed pogrzebem, po raz drugi, razem z domem. Niemcy wjechali wtedy czołgami do Sanoka, paląc wszystko po drodze, aby odeprzeć natarcie Rosjan. Rodzina skryła się w piwnicy, a po wyjściu zamiast domu, stajni z koniem i krowami, stodoły, zobaczyła równy plac i zgliszcza. Zostali w tym, co mieli na sobie. Przez pewien czas mieszkali w lesie. Od spania na wilgotnej ziemi i zimna nabawiła się chorób, które ciągnęły się za nią już przez całe życie.
W mleczarni Ludmiła poznała swojego przyszłego męża Franciszka Domagałę. On też, choć pochodził spod Krakowa, z Imbramowic, był żołnierzem sanockiej placówki AK o pseudonimie "Bąk". Prowadził skrzynkę kontaktową w mleczarni. "Zyta" przekazywała mu ustne polecenia dowódcy dotyczące rodzin osób represjonowanych, którym trzeba było udzielić pomocy żywnościowej: mleka, masła, serów. Jako kierownik techniczny mleczarni miał dostęp do magazynów. Udzielał też schronienia osobom ukrywającym się przed Niemcami.
Zakończenie wojny oznaczało początek łączenia się rodzin. Ludmiła Żołnierczyk rozpoczęła pracę w Oddziale PCK w Sanoku jako referent działu poszukiwań zaginionych. Jak mówi, była to praca odpowiedzialna, wymagała osobistego zaangażowania i sumienności, bo tysiące ludzi za pomocą Czerwonego Krzyża oczekiwało na wiadomość o swoich najbliższych. Była świadkiem ekshumacji przeprowadzanych w Warszawie.
Więcej w 17 numerze Tygodnika Korso Gazeta Sanocka