Uważa, że naszym życiem bardzo często rządzą przypadki. I w tym przekonaniu jest sporo prawdy, bo do Sanoka trafił właściwie przypadkowo. Miasto zachwyciło go przestrzeniami.
- Sanok znałem ze słyszenia - wspomina. - Dopiero, gdy mój szwagier wraz z żoną przeprowadzili się do tego miasta, nadarzyła się okazja, żeby samemu tutaj przyjechać.
W odwiedziny wybrali się, gdy żona artysty, Teresa była w dziewiątym miesiącu ciąży. I tak się złożyło, że syna Aleksandra urodziła w Sanoku.
- To był znak - mówi. - Drugi taki sygnał to wspólny sen o Sanoku. Gdy Teresa i Olek wrócili do Wrocławia, gdzie mieszkaliśmy, ja i żona mieliśmy ten sam sen. Śniło nam się, że mieszkamy w Sanoku.
Później ten przypadek zadziałał jeszcze kilka razy, zanim rodzina Twardowskich w 1986 roku na dobre zadomowiła się w mieście.
Malować jak Matejko
Zdzisław Twardowski urodził się w 1955 roku w Mrozowie koło Wrocławia. Jego tato wraz z rodzicami w czasie przesiedleń przyjechał na Śląsk znad wschodniej granicy. Pochodził z rodziny o korzeniach szlacheckich, ale nie widział się jako zarządca majątku ziemskiego. Dlatego został zawodowym strażakiem. W pewnym momencie zakochał się w pięknej Białorusince, mamie pana Zdzisława. Nic nie zdołało rozdzielić zakochanych, choć dla wielu był to mezalians. Tato artysty znalazł pracę w zabytkowej remizie na osiedlu Leśnica na obrzeżach Wrocławia. Rodzina Twardowskich zamieszkała w tej kamienicy, zajmując pierwsze i drugie piętro.
Pęd do wiedzy przejawiał już od najmłodszych lat. Jako kilkulatek uczył się z elementarza wraz z o rok starszą siostrą, która uczęszczała do pierwszej klasy szkoły podstawowej.
- Mama była ze mnie dumna, bo jak poszedłem do szkoły, to potrafiłem już czytać i pisać - wspomina. - Od najmłodszych lat uwielbiałem oglądać obrazki, a później wielką przyjemność sprawiało mi ilustrowanie i ozdabianie zeszytów. Trzecia, czwarta i piąta klasa podstawówki to dla mnie pierwsze próby malowania Jimi`ego Hendrixa czy Czesława Niemena.
Mimo wyraźnego zamiłowania do sztuk plastycznych nie zdecydował się kontynuować nauki w liceum plastycznym, gdyż uważał, że jest... za słaby.
- Nie malowałem jak Matejko - śmieje się. - Kopiowanie nie wychodziło mi tak, jak pragnąłem.
Swoje kroki skierował więc do technikum mechaniczno-elektrycznego, gdzie w drugiej klasie został członkiem klubu plastycznego.
- Moja wychowawczyni dostrzegła we mnie talent i proponowała, żebym przeniósł się do liceum plastycznego, ale nie chciałem zostawiać kolegów i koleżanek. Postanowiłem, że później pójdę na studia artystyczne.
Z pomysłu jednak nic nie wyszło. A to dlatego, że rodzice pana Zdzisława wychodzili z założenia, że najważniejsze to mieć fach w ręku, który zapewni chleb. W tamtych czasach artyści nadal byli postrzegani jako pewnego rodzaju darmozjady.
- Dla moich rodziców najważniejsza była stabilizacja - wspomina. - Pojechałem więc na uczelnię i podarłem swoje dokumenty.
Wojskowy, który ukochał sztukę
Wstąpił do wojska. Była to dla niego doskonała szkoła życia. Do domu wrócił pod dwóch latach i ożenił się.
- Teresę znałem od dzieciństwa - wspomina. - Jest siostrą mojego kolegi. Dzieli nas pięć lat. To ona jako mała dziewczynka przynosiła mi listy miłosne od innych dziewczyn. Nie zwracałem na nią uwagi, wszystko zmieniło się, gdy wróciłem do domu po odbyciu służby wojskowej. Pewnego dnia zobaczyłem ją, jak szła ulicą i zakochałem się...
Młodzi pobrali się, a pan Zdzisław rozpoczął pracę w Wojskowej Komendzie Uzupełnień we Wrocławiu.
- To był moloch, ogromny budynek - mówi. - Gdy przyjechałem raz do Sanoka, zachwycony jego małomiasteczkowym pięknem, natrafiłem na WKU, wtedy jeszcze przy ulicy Zamkowej. Pod wpływem impulsu poszedłem tam i zapytałem o etat. Tak się złożyło, że mieli wolne miejsce. Przeniosłem się.
Kariera wojskowego to jednak dla pana Zdzisława nie było to, czym chciałby się zajmować, więc po kilku latach odszedł z WKU i postanowił w końcu spełniać swoje artystyczne marzenia.
- Wtedy malowałem już amatorsko - mówi. - Usłyszałem, że poszukują plastyka do spółdzielni mieszkaniowej. Rozpocząłem swoją pracę w dwóch osiedlowych domach kultury: Puchatku i Gagatku, uczestnicząc w plenerach dla dzieci, organizując mikołajki i prowadząc teatr lalkowy.
Pan Zdzisław nie należy do osób, którzy lubią stagnację. To ciągły poszukiwacz i po 17 latach opuścił spółdzielnię mieszkaniową.
- Nie jestem osobą, która przez czterdzieści lat pracowałaby przy komputerze, codziennie wykonując te same czynności co dnia, tylko dlatego, żeby mieć pewny zarobek - tłumaczy. - Zmiana sprawia, że się rozwijamy.
Jeden z jego słowackich przyjaciół z Michałowic zasiał w nim pragnienie założenia własnej pracowni, ale zanim się to stało, pan Zdzisław wraz ze Sławkiem Woźniakiem zorganizował w Sanoku Biuro Wystaw Artystycznych.
- Sławek zajął się administracją, natomiast ja jako plastyk przygotowaniem wnętrza i wyposażeniem - mówi. - Uprzedziłem, że odejdę po pół roku, ale odszedłem po roku.
O dalszych losach Zdzisława Twardowskiego przeczytacie w numerze 7 Korso Gazety Sanockiej.