Nad przepaścią
Dowodem bezradności sanockiej lecznicy jest przyjęty 31 października br. przez jej organ zarządzający program naprawczy na lata 2019-2021, będący ustawowym wymogiem chroniącym go przed wszczęciem procedury likwidacji. Niestety, nie ma w nim nic, z czym można by wiązać realne nadzieję, że wdrażając program, szpital stanąłby na nogach. Szczytem cynizmu i hipokryzji ze strony zarządu powiatu było powierzenie jego realizacji dyrektorowi Henrykowi Przybycieniowi, z którym dwa dni wcześniej rozwiązał umowę o pracę. Nastąpiło to na wniosek samego zainteresowanego, w związku z osiągnięciem przezeń wieku emerytalnego. Teraz ten sam zarząd powierzył mu funkcję pełniącego obowiązki dyrektora szpitala, którą będzie pełnił do czasu wyboru nowego zarządcy lecznicy.
Wszystko to sprawiło, że sesja rady powiatu, poświęcona przyjęciu programu naprawczego SP ZOZ na lata 2019-2021, skoncentrowała się głównie na krytyce niezrozumiałych decyzji podjętych przez zarząd powiatu. Co gorsze, pozostawiła po sobie niepokój wynikający z przekonania, że organ zarządzający kompletnie nie radzi sobie z tym zadaniem.
Czy leci z nami pilot?
Potwierdzeniem oceny, iż z roku na rok sytuacja sanockiego szpitala jest coraz gorsza, są dokumenty finansowe. Wynika z nich, że po stratach w latach 2017 i 2018 (po 1,8 mln. zł) i 8,7 mln. zł w roku 2019, prognozowane są dalsze straty: w 2020 r. w wysokości 9,6 mln. zł i w 2021 r. 7,3 mln. zł. W chwili obecnej zobowiązania wymagalne SP ZOZ kształtują się na poziomie 7 milionów złotych, a opóźnienia w płatnościach u dostawców sięgają 4 miesięcy. W dokumentach załączonych do jednej z uchwał pojawiło się stwierdzenie: „…świadczy to o pogarszającej się sytuacji ekonomiczno-finansowej".
- Nie wiem jaki cel w zakłamywaniu rzeczywistości i udawaniu, że wszystko jest pod kontrolą, ma rządząca koalicja, z starostą na czele? Szpital ma największe, sięgające blisko 40 milionów złotych zadłużenie w historii, zostały zamknięte oddziały: ginekologiczno-położniczy i noworodkowy, a zagrożone są kolejne – stwierdza Sebastian Niżnik, radny z Demokratów Ziemi Sanockiej.
– Chcę przypomnieć, że dyrektor H. Przybycień pozostaje w ciągłym konflikcie ze znaczącą częścią personelu medycznego, o czym świadczy chociażby nierozwiązana skarga pracowników Diagnostyki Medycznej i Fizjoterapii dotycząca nierównego traktowania w kwestiach płacowych. Widać, że dyrektor Przybycień nie radził sobie z kierowaniem tą placówką, a skoro tak, to jak teraz wywiąże się z niezwykle odpowiedzialnej roli koła ratunkowego, jaką zarząd powiatu mu powierzył? – pytał radny Marian Kawa (Sojusz Lewicy Demokratycznej).
Pytań, kierowanych do zarządu powiatu, było znacznie więcej. Jedno z podstawowych brzmiało: - Co się zmieni od tego momentu? Co zdecyduje, że szpital odsunie od siebie zbliżającą się katastrofę, skoro zdecydowano się na rozwiązanie umowy o pracę z dyr. H. Przybycieniem, po czym powierzono mu funkcję pełniącego obowiązki dyrektora? Oznacza to, że nic się nie zmieni! Poza tym, że z kasy trzeba będzie wypłacić panu dyrektorowi odprawę równą 3-krotności miesięcznego wynagrodzenia. Łatwo obliczyć, że przy pensji wynoszącej ok. 18 tys. zł. brutto, będzie to kwota ponad 50 tysięcy złotych – mówił Sebastian Niżnik.
Pytał również o to, czy decyzję zarządu o rozwiązaniu umowy o pracę z H. Przybycieniem opiniowała Społeczna Rada Szpitala. Z odpowiedzi starosty dowiedział się, że nie zasięgano jej opinii, gdyż nie ma takiego wymogu. Innego zdania był członek zarządu Damian Biskup, twierdzący, iż rada społeczna winna była wyrazić taką opinię, a jej brak uznał jako uchybienie formalne. I to ono zdecydowało, że jako jedyny z grona zarządu był przeciwny rozwiązaniu umowy z dyrektorem.
Program dla programu
W debacie poruszono temat programu naprawczego. Ostrej krytyce poddano te jego punkty, których realizacja nie jest w pełni zależna ani od szpitala, ani od jego organu zarządzającego. Jako przykład użyto „przyłączenie do SP ZOZ struktur Samodzielnego Publicznego Miejskiego Zespołu Podstawowej Opieki Zdrowotnej”. Przed kilkunastu laty rzeczywiście był to jeden podmiot, jedna uznano wtedy, że z korzyścią dla pacjentów oraz funkcjonowania opieki zdrowotnej w mieście, będzie rozdzielenie opieki specjalistycznej, czyli szpitalnej i podstawowej. I tak zrobiono, przekazując opiekę podstawową samorządowi miejskiemu. Jednym z głównych animatorów takiego rozwiązania był ówczesny dyrektor SP ZOZ …Henryk Przybycień.
- Czy w sprawie przejęcia podstawowej opieki zdrowotnej były prowadzone rozmowy z „miastem” i jaki jest ich wydźwięk – pytał Sebastian Niżnik. W odpowiedzi starosta Stanisław Chęć oświadczył, że owszem, rozmawiał z częścią radnych miejskich. Jeśli rzeczywiście do takiej rozmowy doszło, to można domniemywać, że byli to radni Prawa i Sprawiedliwości, jako że innym nic na ten temat nie wiadomo. – Cóż za niespodzianka! Szpital w programie naprawczym umieszcza pomysł przyłączenia miejskich placówek ZOZ, a radni miejscy nic o tym nie wiedzą. Coś mi się wydaje, że program ten można odłożyć na półkę jeszcze przed rozpoczęciem wdrażania go! – skwitował temat radny Sławomir Miklicz (Demokraci Ziemi Sanockiej).
Inną receptą na „naprawę” sanockiego szpitala jest powiązanie go z lecznicami w Lesku i Ustrzykach Dolnych. Na czym miałoby to polegać i na jakim znajduje się etapie, tego w programie naprawczym nie ma. A wiadomo, że rozmowy w tym temacie w ciągu ostatnich kilkunastu lat prowadzone były już wielokrotnie i za każdym razem kończyły się kompletnym fiaskiem. Ponadto pomysłodawcom zamierzonej fuzji należałoby zadać zasadnicze pytanie: jaki efekt dałoby Sanokowi „powiązanie” trzech placówek szpitalnych, z których wszystkie znajdują się w bardzo trudnej sytuacji, walcząc o przetrwanie. – Aby wpisać takie zadanie do programu, wcześniej należałoby sporządzić analizę wykazującą efekty, jakie ono przyniesie. Poza tym, aby w ogóle zająć się sprawą, niezbędnym byłoby dysponowanie uchwałami intencyjnymi rad powiatu w Lesku i Ustrzykach. A tego nie mamy – skwitował kolejny temat programu S. Niżnik.
Większego zainteresowania nie wzbudził pomysł powiększenia oddziału wewnętrznego o 21 łóżek. Głównie z tej przyczyny, że wiązałby się z potrzebą zwiększenia obsady lekarskiej i personelu pomocniczego, co wcale nie jest proste, a także z informacji, że na ten cel zamierza się wykorzystać pomieszczenia po zamkniętych oddziałach: ginekologiczno-położniczym i noworodkowym. Wielu radnych przyjęło to jako definitywne zakończenie działań zmierzających do ich przywrócenia.
We mgle
Finałem sesji było głosowanie nad przyjęciem programu naprawczego SP ZOZ w Sanoku na lata 2019-2021. Uczyniono to 13 głosami „za”, przy 6 wstrzymujących się, nie było głosów przeciwnych. Krytycy programu swoje wstrzymanie się tłumaczyli tym, że zgodnie z obowiązującymi przepisami, bez jego uchwalenia, należałoby wszcząć postępowanie likwidacyjne, a tak jest jeszcze szansa, aby podjąć akcję ratunkową.
Czy z tym programem, z tym sternikiem i z tymi umiejętnościami organu prowadzącego? Na pewno nie! Szpitalna debata jeszcze raz obnażyła słabość, wręcz indolencję władz powiatu w temacie. To naprawdę źle wróży sanockiej lecznicy, której najbliższa przyszłość oznaczać będzie realizację kiepskiego programu naprawczego, prowadzoną przez osobę, która szpital do obecnego stanu doprowadziła. Rola organu prowadzącego zapewne skupi się wyłącznie na przygotowaniu i przeprowadzeniu konkursu na nowego dyrektora. Oby tylko bez politycznego namaszczania, co – jak pokazuje życie – nie przynosi dobrych rezultatów. A swoją drogą warto zastanowić się czy powierzenie roli organu zarządzającego szpitalami powiatom na pewno jest dobrym rozwiązaniem. Przyglądając się przypadkowi sanockiemu, na pewno nie!
Dawno temu cała Polska nie odchodziła od telewizorów, gdy wyświetlano czeski serial „Nemocnica na kraji mesta” („Szpital na peryferiach”), wzdychając, że też chcielibyśmy mieć takie szpitale. Nie tylko na peryferiach. Od kilku lat mamy swój własny serial o tematyce szpitalnej: „Na dobre i na złe” i też marzą się nam szpitale, takie jak ten w Leśnej Górze. W obecnej sytuacji, z jaką mamy do czynienia w polskich szpitalach, zwłaszcza tych powiatowych, sugerowałbym zdjąć z programu serial „Na dobre i na złe”. Po co ludzi denerwować! Natomiast całą energię proponowałbym skierować na równanie do Leśnej Góry! W przeciwnym razie grozi nam prawdziwa katastrofa i zamiana polskiej nazwy „szpital” na czeską „nemocnica”, w polskim rozumieniu tego słowa.
Marian Struś