Na marzenia nigdy nie jest za późno. O malarstwie Marii Szomko

Opublikowano:
Autor:

Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości Czy można minąć się z powołaniem? Można. Ale nawet wtedy los daje nam szansę naprawić błąd. Tylko od nas zależy, czy z tej możliwości skorzystamy. Maria Szomko tak właśnie zrobiła i teraz korzysta z każdej chwili, którą może przeznaczyć na realizowanie swojej pasji.

Pani Maria jest doradcą podatkowym. Jej biuro mieści się w jednej z głównych kamienic w Sanoku. Pierwsze wrażenie po wejściu do jej gabinetu jest zaskakujące, bo pomieszczenie nie przypomina pokoju typowego urzędnika. Na ścianach wisi mnóstwo obrazów o różnej tematyce, od krajobrazów po abstrakcje. Dzięki temu biuro sprawia wrażenie bardzo gościnnego.

Pani Maria wychowywała się w wielodzietnej rodzinie. Miała czworo rodzeństwa. Z jednym z braci, jak wspomina, często malowała na ławeczce w domu. Innemu pomagała w rysunkach, a on rozwiązywał jej zadania z matematyki lub fizyki. Po skończeniu szkoły podstawowej marzyła o szkole plastycznej, ale w tamtym czasie najbliższa taka placówka znajdowała się w Jarosławiu.

- Mój starszy brat dostał się na prawo do Lublina - mówi pani Maria. - To był spory wydatek dla moich rodziców, więc nie miałam odwagi powiedzieć, co mi się marzy. Koleżanka radziła mi pójść do szkoły medycznej, ale nie nadawałam się, bo mdlałam na widok krwi. Postanowiłam pójść do ekonomika.

Pani Maria nie przepadała za swoją nową szkołą, chociaż klasę miała bardzo zgraną. Do tej pory co roku organizowane są spotkania klasowe, na które przyjeżdża wiele osób z jej rocznika. Po maturze uczyła się jeszcze w szkole policealnej rachunkowości, a następnie rozpoczęła pracę w wydziale finansowym Miejskiej Rady Narodowej.

Tęsknota za malarstwem

- Gdy wiedziałam, że szkoła plastyczna jest dla mnie nieosiągalna, namalowałam akwarelami obraz - wspomina. - To było w 1964 roku. Obraz przedstawiał kosz z kwiatami i do tej pory wisi u mnie w biurze.

W szkolnej ławce często coś szkicowała, dlatego koledzy i koleżanki z tamtych lat nie zdziwili się, że w końcu zaczęła malować. W pracy w urzędzie skarbowym na każdym szkoleniu sporządzała portret wykładowcy. Swój pierwszy autoportret wykonała, gdy była w sanatorium w Kołobrzegu.

- Z nudów siadłam przed lustrem i szkicowałam siebie. Kupiłam też wtedy akwarelki i malowałam zachody słońca.

W latach 2005-2007, kiedy dzieci pani Marii studiowały w Krakowie, ona sama często bywała w tym mieście. Przy Bramie Floriańskiej zawsze wisiało mnóstwo obrazów, a ona nigdy nie mogła przejść obok nich obojętnie.

- Pewnego razu, gdy przechodziłam wraz z córką przez krakowski Rynek, spotkałyśmy studentów Akademii Sztuk Pięknych. Na ich widok łzy napłynęły mi do oczu. Córka zapytała, czy źle się czuję, a ja po prostu się wzruszyłam. Nigdy nikomu niczego w życiu nie zazdrościłam, ale tym studentom zazdrościłam, że mogą uczyć się tego, co lubią.

Niedługo po tym zdarzeniu w Sanoku powstała grupa artystyczna, do której pani Maria się zapisała.

W pogoni za pasją

Swoją prawdziwą przygodę z malarstwem pani Maria rozpoczęła w 2007 roku. Wtedy na zajęciach u malarza Zdzisława Twardowskiego po raz pierwszy chwyciła za pędzel.

- Bardzo to przeżyłam, bo w tych zajęciach uczestniczyły osoby, które wcześniej malowały - mówi. - Byłam roztrzęsiona i niepewna swojej decyzji, czy chcę chodzić na lekcje malarstwa. Znalazłam sobie miejsce w kącie i ustawiłam się w taki sposób, żeby nikt nie widział, jak maluję. 

Po pierwszych próbach przyrzekła sobie, że jeśli Zdzichu (tak o Twardowskim mówią znajomi) podejdzie i pokiwa głową na prawo i lewo, to więcej na zajęcia nie przyjdzie.

- Ale on powiedział, że może być - wspomina pani Maria. - To wtedy poczułam, że uwolniłam pasję, którą dusiłam w sobie przez wiele lat.

Z powodu pracy zawodowej pani Maria maluje wieczorami i w nocy. To wtedy rozkłada sztalugi w kuchni, bo swojej pracowni nie ma. Maluje z wyobraźni jak i reprodukcji oraz zdjęć, które jej dzieci przywożą z podróży. Uwiecznia wszystko: krajobrazy, kwiaty, zwierzęta, ludzi, a nawet abstrakcje (jeden z takich obrazów tworzy już od ośmiu lat, jak mówi, sama jest ciekawa finalnego efektu). Od małych obrazów woli malować duże. Pragnie nadrobić stracony czas, więc na malowanie poświęca każdą wolną chwilę. Kiedyś, gdy zdrowie dopisywało, jeździła na rowerze i za każdym razem jak napotkała coś interesującego, fotografowała to. Później przenosiła na płótno. Do tej pory namalowała około 300 obrazów. Mimo to nie mówi o sobie "artystka", nie używa słowa "maluję", ale "kombinuję".

Pani Maria jest duszą ciągle poszukującą, ale też niezasłużenie wątpiącą w swoje możliwości. Jeśli zaczyna coś malować, w procesie twórczym często wychodzi coś innego niż sobie zaplanowała. Wtedy to przemalowuje. Ruchy ma zamaszyste.

- Pewnego dnia, gdy przyszłam na zajęcia, pod moją sztalugą zobaczyłam rozścielony koc - wspomina. - Sądziłam, że Zdzichu zadbał o to, żeby mi było ciepło, bo to była zima. A jemu chodziło o to, że zawsze malowałam grubymi pędzlami, z rozmachem chlapiąc farbą po całej podłodze. 

Pani Maria bardzo ceni sobie twórczość Twardowskiego. Jego równie zamaszyste ruchy pędzla i kolorystykę obrazów. To on nauczył ją podstawowych rzeczy: czym się maluje, jak wykańcza się obrazy.

- To było dla mnie bardzo ważne - mówi. - Z resztą kombinuję. Wiele rzeczy robię intuicyjnie. Jak na pewnym plenerze, gdzie wzięłam szczotkę do malowania ścian, pomaczałam ją po palecie i pryskałam po płótnie. Wyszła interesująca kompilacja. Były to niby kwiaty, ale nie do końca.

Maluje olejami i sporadycznie akrylami. Lubi nakładać grube warstwy farby na płótno, kwiaty maluje szpachelką. Od jasnych woli ciemne kolory.

- Raz wysłałam jeden obraz do koleżanki do Gliwic. Stwierdziła, że mam zły okres, a obraz nadaje się do zakładu pogrzebowego. Za jakiś czas namalowałam dla niej kolejny. Z tego była już zadowolona.

Nie zawsze ma natchnienie. Czasami podchodzi do sztalugi, by za chwilę od niej odejść. A jeśli próbuje coś namalować, to często na drugi dzień to przemalowuje.

Obrazy przedstawiają dla niej ogromną wartość. Znajomi śmieją się, że traktuje je jak własne dzieci. Jeśli przyszło jej się rozstawać z danym obrazem, to tylko dlatego, że był prezentem dla jej najbliższych lub znajomych.

 - Dla mnie malarstwo to ucieczka od rzeczywistości, w szczególności gdy człowiekowi coś dokucza. To lekarstwo na smutki i ból.

Nie tylko płótno i pędzel

Pani Maria ma też inne zainteresowania. Kiedyś czytała książki, rozwiązywała krzyżówki i szyła dla siebie i rodziny. Teraz jest bardziej związana ze sztuką. Na przykład od ośmiu lat tworzy ikony.

- Malowanie ikon wciąga - mówi. - Ale do ich tworzenia trzeba mieć dobry wzrok i sprawność w palcach.

Wykonuje też ramy do swoich obrazów. Kupuje surowe framugi i maluje je pod obraz, np. złoci akrylami. Lubi odnawiać również stare rzeczy, np. uszkodzone meble lub przedmioty. Odnowiła figurkę, która należała do jej mamy.

W swojej twórczości chciałaby się jeszcze bardziej poświęcić malowaniu abstrakcji, której nadal nie może w pełni z siebie wyzwolić.

Najlepiej w samotności

Pani Marii maluje się najlepiej, gdy jest sama, w ciszy i spokoju. Dlatego tak rzadko uczestniczy w plenerach. Parę razy była na takich spotkaniach, np. w Sanoku czy na Słowacji. Na jednym z tych plenerów profesor Pikulicki dodał jej otuchy i zapewnił, że nie ma się martwić tym, że nie posiada wykształcenia artystycznego.

- Powiedział mi, że nie musiałam chodzić do szkoły i żebym malowała tak, jak maluję, bo to będą moje obrazy - wspomina pani Maria. - Tymi słowami dodał mi weny do malowania i radził, żebym się nie wycofywała i zmierzyła z tym. Ważne jest, żeby spełniać się w pasji. Dopiero teraz mam wrażenie, że nie zmarnowałam tego życia do końca.

Odrobinę artystyczno-pustelniczy tryb życia pani Marii sprawia, że jej prac próżno szukać na wystawach. W ciągu jedenastu lat twórczej pracy nie zorganizowała ani jednej indywidualnej wystawy. Jej obrazy można było zobaczyć kilka razy na wystawie w Regionalnym Centrum Kultur Pogranicza, a także na wystawie Kobiety kreatywne w Młodzieżowym Domu Kultury w Sanoku. No i oczywiście można je oglądać w biurze.

- Klienci wchodzą i patrzą na tablicę, bo nie są pewni, czy dobrze trafili. Takie zaskoczenie czują na widok moich obrazów. 

 

 

 

 

 

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE