Mieszkaniec Zagórza nie żyje. Rodzina zgłasza sprawę do prokuratury

Opublikowano:
Autor:

Mieszkaniec Zagórza nie żyje. Rodzina zgłasza sprawę do prokuratury - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości 3 lutego w niedzielę wieczorem Facebook obiegł post udostępniony przez rozgoryczonego mieszkańca Sanoka, który opisał szczegółowo sytuację jaka miała miejsce w sobotę, a dotyczyła problemów zdrowotnych jego ojca i interwencji placówek medycznych w Sanoku, Lesku i Krośnie. Sytuacja bardzo smutna, która zakończyła się niestety śmiercią pacjenta.

W dniu dzisiejszym Prokuratura Okręgowa w Krośnie wszczęła śledztwo o przestępstwo z art. 160 § 2 kodeksu karnego tj. przestępstwo dotyczące narażenia na ciężki uszczerbek na zdrowiu oraz o przestępstwo z art 155 tj. o nieumyślne spowodowanie śmierci. Podjęto czynności dowodowe, prokurator zarządził zabezpieczenie dokumentacji medycznej, wszystkich tych jednostek gdzie pacjent przebywał, w czwartek (7 lutego) zostanie przeprowadzona sekcja zwłok w Collegium Medicum w Krakowie. Śledztwo i czynności dowodowe trwają - informuje rzecznik prokuratury w Krośnie.

Poniżej publikujemy w całości naszą rozmowę z synem i synową zmarłego pacjenta.

"Najbardziej uderzyło nas to , że szukaliśmy pomocy dla naszego chorego taty a zostaliśmy potraktowani jak intruzi, którzy obrażają Panią doktor i żądają rzeczy niemożliwych. Zamiast zająć się pacjentem, Pani doktor wdała się z nami w dyskusję na temat jak my ją obraziliśmy i potraktowaliśmy, nie było w jej zachowaniu ani kszty empatii, która powinna być u człowieka , wykonującego taki zawód, nie poradziła nam co robić w kryzysowej sytuacji w jakiej w danym momencie byliśmy. Niestety
to nie pacjent był ważny tylko osoba Pani doktor i jej pretensje.

Ale po kolei.

Tato w sobotę uskarżał się na silny ból brzucha, wezwaliśmy więc pogotowie, które zabrało ojca na SOR w Sanoku. Na SORze zostały zrobione podstawowe badania i kazano nam czekać. Tata przez cały czas zwijał się z bólu, interweniowaliśmy u pielęgniarki ale bezskutecznie. Wyproszono nas z oddziału. Po około 50 minutach gdy wróciliśmy stan ojca nie uległ poprawie, w dalszym ciągu zwijał się z bólu i doszły do tego drgawki i zatrzymanie moczu. Zapytaliśmy pielęgniarki o stan ojca, okazało się że lekarz wcale nie został poinformowany. Nie wytrzymaliśmy i zrobiliśmy awanturę. Wtedy dopiero wezwano na salę obserwacji chirurga, który zrobił USG i zlecił podanie Perfalganu. Lekarz chirurg stwierdził, że musi skonsultować się z lekarzem z oddziału wewnętrznego, ponieważ ojciec musi zostać przyjęty do szpitala tylko trzeba zdecydować na jaki oddział. Po powrocie z oddziału wewnętrznego ojciec miał duszność i zlewne poty. Pani doktor podała kroplówkę i ku naszemu zdziwieniu  wypuściła ojca do domu z receptą na Nolicin, probiotyk i paracetamol. Zabraliśmy tatę do domu, w drodze powrotnej wystąpiły wymioty, silny ból nóg, a jego mowa zaczęła być nieskładna i zaczął słabnąć. Widząc, co się dzieje zadzwoniliśmy natychmiast na SOR w Sanoku, opisując dokładnie stan ojca i prosząc o pomoc, co mamy w tej sytuacji robić? Prosiliśmy o rozmowę z Panią doktor, która tyle co wypuściła tatę do domu, w rozmowie z nią mąż uniósł się nieco pytając jak można było pacjenta w takim stanie wypisać?! Co teraz mamy robić? Na co, Pani doktor weszła z nami w potyczki słowne, stwierdzając że możemy przywieźć ojca z powrotem przy czym zaznaczyła, że jeśli nam się nie podoba to, co oni robią to możemy sobie zmienić lekarza. Wtedy nie wytrzymałam i powiedziałam , że w takim razie dzwonię zawiadomić policję o całym zajściu i będziemy wnosić sprawę do prokuratury, ponieważ tak się nie traktuje chorego człowieka! Jednocześnie rozpoczęliśmy poszukiwania pomocy gdzie indziej, dzwoniliśmy do Brzozowa z pytaniem czy przyjmą ojca do szpitala jak go przywieziemy, usłyszałam że nie wskazana jest tak daleka podróż ojca w jego obecnym stanie, gdyż z naszego opisu wygląda, że jest to stan zagrażający życiu pacjenta. Pani ze szpitala w Brzozowie była ogromnie zdziwiona, całą sytuacją i dodała że na każdym oddziale SOR wisi informacja, że ostry ból brzucha jest stanem zagrażającym życiu pacjenta i kwalifikuje to z automatu jako przypadek pilny. Powiedziano nam również w Brzozowie, że to dyspozytor zgłaszający się pod nr 112 kieruje i decyduje do jakiej placówki medycznej ma zostać przewieziony pacjent. Niestety nadal skierowano nas do szpitala w Sanoku, ze względu na stan zagrażający życiu taty. Stwierdziliśmy, że nie będziemy tracić cennego czasu, czekając na karetkę i zawieziemy
sami ojca do szpitala.

Po przybyciu na miejsce Pani doktor od razu wyszła do nas i od razu też z "buzią" , że my ją obrażamy przez telefon i że ona sobie nie życzy takiego zachowania, a tak w ogóle to ona będzie rozmawiała z pacjentem a nie z nami! Gdzie są granice absurdu? Jak człowiek po lekach narkotycznych, słaniający się na nogach, na wpół przytomny jest w stanie logicznie odpowiadać na zadawane mu przez lekarza pytania? My, jego najbliższa rodzina nie mogliśmy się z nim porozumieć a co dopiero obcy człowiek, lekarz. Pani doktor stwierdziła, że dorosły człowiek nie potrzebuje jednak adwokatów, wzburzyły nas te słowa i powiedziałam już podniesionym głosem, że właśnie oświadczam że będzie Pani rozmawiała ze mną a nie z tatą, bo on sam nie jest w stanie tego zrobić. Po czym doszło do awantury, a na krześle obok tego całego zamieszania siedział nasz tato, który zaczynał słabnąć i osuwać się z krzesła. Mąż trzykrotnie zwrócił uwagę Pani doktor i zapytał czy wreszcie zajmie się pacjentem, na co nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Doktor nie słuchała nas w ogóle, nie chciała wiedzieć co mamy do powiedzenia, stwierdzając że ona zrobiła wszystko co mogła i ojciec jest w dobrym stanie, dostał leki i to jest wszystko. Jak powiedzieliśmy że konsultowaliśmy telefonicznie z Brzozowem stan taty i powiedziano nam, że jest to stan zagrażający życiu, Pani doktor wcale się tym nie przejęła i powtórzyła że ona zrobiła wszystko. Zwróciliśmy uwagę na fakt , że tato jest obciążony kardiologicznie i przydałyby się w tym przypadku również konsultacje kardiologiczne. Ale nikt nas nadal nie słuchał. Mąż starał się podpowiadać i pomóc w ustaleniu co jest ojcu, jednak na daremnie. Zachowanie Pani doktor było karygodne, nie zwracała uwagi na to co mówimy ani na pacjenta, który leżał już na krześle. Kuriozalna wręcz sytuacja. Pani doktor zapytała nas wreszcie czy mamy wykształcenie medyczne a jak odpowiedzieliśmy, że owszem to na moment odebrało jej mowę, po czym chciała nas legitymować z numerów zawodu jakie wykonujemy.

Czas uciekał a my byliśmy bezradni. Po kolejnym zapytaniu czy wreszcie może zająć się pacjentem zachowanie Pani doktor się nie zmieniło - nie wytrzymałam i oznajmiłam, że wzywam policje, na co Pani doktor się obruszyła i poszła na oddział, zostawiając nas z na wpół przytomnym tatą. Policjant dyżurny był w szoku, jak może on pomóc skoro jesteśmy w miejscu gdzie ma być świadczona właśnie pomoc! Nie mógł zrozumieć całej sytuacji. Jednak stwierdził że jak najbardziej zgłoszenie zostanie przyjęte, żebyśmy podjechali na komendę i złożyli zawiadomienie. Jednak w danym momencie to zdrowie i życie ojca było dla nas najważniejsze, więc zapadła decyzja, że nie czekamy na interwencje policji, tylko wieziemy tatę do Leska do szpitala. W drodze tata wymiotował, tracił przytomność, jak dojechaliśmy na miejsce to nie był w stanie o własnych siłach wysiąść z samochodu. Zdaliśmy relację lekarzowi, z tego co się działo i jaki jest stan ojca. Odebrałam reakcję lekarza, tak jakby dla świętego spokoju przyjął pacjenta na oddział, nie po to aby poszukać przyczyny złego samopoczucia, zdiagnozować go, tylko po to aby nie mieć nieprzyjemności. Z karty przyjęcia na SOR wynika, że tata nie miał zrobionych żadnych badań, podane zostały jedynie środki przeciwbólowe. Doktor zasugerował się kartą wypisu z Sanoka. Ojciec przeleżał całą noc pod kroplówką a po 7 rano dostaliśmy telefon, że możemy po niego już przyjechać. Na nasze pytania, co mówił doktor, tato nie był w stanie odpowiedzieć. Gdy przyjechaliśmy do szpitala, lekarz stwierdził, że pacjent ma kamicę nerkową i będzie rodził kamień, nie zdołał urodzić go w nocy więc sytuacja się powtórzy.
Dostaliśmy skierowanie do poradni urologicznej, leki przeciwbólowe i w razie czego skierowanie do szpitala w Krośnie na oddział urologiczny.

W drodze powrotnej ojciec dostał drgawek, nie byłam w stanie go w żaden sposób ogrzać, nie pomagało nawet włączone na na max ogrzewanie w samochodzie. Po powrocie do domu, tato się zdrzemnął około 20 minut i zaczęło się wszystko od nowa. Nasilił się ból brzucha, ciśnienie zaczęło skakać, saturacja spadać, pulsometr wariował do tego pojawiły się trudności z
oddychaniem, podaliśmy leki przeciwbólowe, które zalecił lekarz w Lesku, niestety nic nie pomagało. Mąż zadzwonił do szpitala w Krośnie na oddział urologiczny i zapytał co robić, czy możemy tatę przywieźć. Odpowiedź była jednoznaczna - natychmiast przywieźć pacjenta!

Znowu wyruszyliśmy w drogę. Jadąc jednak, stan taty znacznie się pogorszył. Bardzo źle oddychał, stracił przytomność dwa razy, w tej sytuacji zatrzymaliśmy się po drodze w Rymanowie na stacji postoju karetek i stamtąd już do
Krosna przetransportowała go karetka. W szpitalu w Krośnie, zespół lekarzy momentalnie zajął się tatą, zrobili wszystkie potrzebne badania, pełną diagnostykę i po konsylium lekarskim postawili wstępną diagnozę: zatorowość płucna. Po kolejnych seriach badań, ta diagnoza została wykluczona i postawiono kolejną: sepsa.


Muszę tutaj podkreślić, że opieka i diagnostyka w szpitalu w Krośnie, po przejściach w Sanoku i Lesku nas mile zaskoczyła. Nikt nas nie przepędzał z oddziału, mogliśmy być przy tacie, uczestniczyć w konsultacjach i o wszystkim byliśmy na bieżąco informowani. Lekarze byli zdziwieni za co im tak dziękujemy, twierdząc, że jest to normalne traktowanie i wszędzie tak powinno być. Po ustabilizowaniu parametrów życiowych, przeniesiono tatę na oddział urologiczny i tam pomimo tego, że stan taty był zły, (o czym nas informował lekarz), szykowano się do operacji usunięcia kamienia z przewodów moczowych. Tak naprawdę dopiero po operacji lekarz mógł stwierdzić jak wygląda rzeczywista sytuacja pacjenta. W międzyczasie ojciec zaczął się dusić, wezwano zespół reanimacyjny i przewieziono go na OIOM. Wprowadzono tatę w śpiączkę i podłączono respirator. Pomimo wszelkich starań zespołu medycznego ze szpitala w Krośnie, tato już się nie obudził. Zmarł nad ranem. 


Teraz pozostał ogromny żal, największy do tego, że tata gdyby został od razu zdiagnozowany w Sanoku, mógłby żyć. Straciliśmy masę czasu - czasu który można było poświęcić na ratowanie go a nie na kłótnie, kto ma rację. Z pełną świadomością, stwierdzamy, że do śmierci taty przyczyniły się szpitale w Sanoku i Lesku, gdzie zamiast ratować człowieka, zepchnięto jego zdrowie i życie na boczny tor. Gdyby to krośnieński szpital był pierwszą placówką, która ojca przyjmowała, tato by dziś żył.

Czasami wystarczy przyznać przed samym sobą i pacjentem, że nie umiem pomóc i poszukać konsultacji gdzie indziej. Empatia, to takie uczucie, które powinno być wpisane w zawód lekarza, dlaczego nie wszyscy ją mają? Złożyliśmy doniesienie na Komendę Wojewódzką Policji w Krośnie, ponieważ chcemy środowisko sanockie, brzozowskie i leskie wyłączyć z tej sprawy. 

Syn i synowa

 

Z uwagi na toczące się postępowanie, będziemy do sprawy powracać i informować Państwa na bieżąco.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE