- W Polsce, żeby (prze)żyć, ale już nie użyć, trzeba mocno się napracować, a przede wszystkim nakombinować. Bliskie jest to działanie odpowiadające matematycznej kombinatoryce – mówi pani Anna [imię bohaterki zostało zmienione], od pięciu lat emerytowana nauczycielka matematyki, która część życia zawodowego poświęciła także innej "profesji".
Zanim zapytam cię o tajemniczy zarobek, powiedz, od kiedy mieszkasz w Sanoku, bo nie jesteś stąd?
Do Sanoka przyjechałam pod koniec lat 70., jako świeża absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego, kierunek matematyka. Trochę się bałam, bo znajomi mówili, że jadę do zupełnej głuszy, ale tak mnie rzucił los. Nie planowałam zostać, jednak tutaj wsiąkłam. Najpierw pracowałam w sanockich szkołach, podstawowej i średniej, później szczęśliwie trafiłam do pracy na wieś...
Szczęśliwie?
"Wsi spokojna, wsi wesoła". Przyjeżdżałam z Sanoka na wieś, a to wówczas [lata 80.] było coś, pani "uczycielka" z miasta. Choć środowisko rodziców i dziadków uczniów na wsi jest jeszcze bardziej hermetyczne niż w małym mieście, to dzieciaki są jakieś inne. Mniej rozpasane, szanujące starszego, zwłaszcza nauczyciela. W wiejskiej szkole jest zupełnie inny komfort pracy niż w placówce miejskiej.
I tak ci mimo wszystko było źle, że zaczęłaś kombinować?
A spróbuj inaczej żyć w Polsce. Nauczyciele to silna i zmobilizowana grupa zawodowa, wbrew różnym informacjom. Nie zarabiają kokosów, ale nauczycielstwo to budżetówka ze stałą pensję na względnym poziomie, z różnymi dodatkami, ja miałam na przykład prócz trzynastek, dobry dodatek motywacyjny, dofinansowania do nauki oraz tzw. dodatek wiejski. Mój mąż inżynier, po Polsce drogi budował, w domu dwójka dzieci. I...?
I miałaś niezły statut społeczny i materialny, na pewno stabilny.
Bzdura. Byłabym niesprawiedliwa, gdybym powiedziała, że w domu bieda z kątów wyglądała. Coś ci uzmysłowię, od 1 stycznia 2003 r. w Polsce obowiązuje ustawa o minimalnym wynagrodzeniu za płacę. W 2003 r. minimalna pensja brutto wynosiła 800 zł, od tamtego czasu wzrosła do wartości 2100 zł. Można powiedzieć, że przez te kilkanaście lat w kraju zmiany idą w dobrym kierunku, że w dużym państwie, będącym członkiem UE, rządzący zapewniają ok. minimum 350 euro na życie jednej osobie, gdzie masło kosztuje 2 euro, benzyna E 95 ponad 1 euro, a średnio metr kwadratowy nowego lokum, na przykład w Rzeszowie ok. 1 tys. euro. I tu się zatrzymajmy – 350 euro najniższa pensja, ja odchodząc na emeryturę po trzydziestu pięciu latach pracy przy tablicy, otrzymywałam wynagrodzenie rzędu 750 euro miesięcznie. Celowo podaje ci wartości w euro, żebyś uświadomił sobie, że zarobki Polaka są na katastrofalnie niskim poziomie w stosunku do wydatków, jakie jest on zmuszony ponieść w tzw. codziennym życiu i dla porównania z obywatelami innych krajów UE. Państwo, w którym, jak głoszą politycy, stale rośnie PKB, gospodarka pędzi, stabilna jest inflacja, Polacy ciągle muszą przyzwyczajać się do statusu państwa w rozwoju. Po 30 latach od Okrągłego Stołu? Najniższa krajowa na obecnym poziomie i niskie zarobki to porażka każdego rządu, począwszy od gabinetu Mazowieckiego. Nie wspomniałam o niskich emerytura, ale to inna opowieść.
Cały wywiad z nauczycielką przeczytacie w Korso Gazeta Sanocka.