Zaginięcie
Właściciele wypuszczali kotkę co wieczór na zewnątrz. Zawsze wracała - „Przychodziła rano ok. 7.00, jak w zegarku. W ogóle się nie obawiałam się, że może nie wrócić. Nie było takiej możliwości” - mówi właścicielka - „Wskakiwała mi na ręce, niosłam ją do kuchni, tam dawałam jej jedzenie. W drodze, na przywitanie lizała mnie po rękach. - dodaje.
28 maja, we wtorek, Mimi wyszła na zewnątrz. 29 maja jednak już nie wróciła.
Właściciele od razu wiedzieli, że coś musiało się jej stać.
Gdzie jest Mimi?
Poszukiwania rozpoczęły się w Kostarowcach - „Przeszukaliśmy znaczną część pól, niemalże wszystkie rowy, duże obszary pod lasami, różne pustostany. Szukaliśmy wszędzie, gdzie ona mogłaby pójść.. W życiu byśmy nie wpadli na to, żeby patrzeć do studni.” - relacjonują właściciele.
Wieść o zaginięciu kotki szybko rozeszła się po całej wsi. Do pomocy w poszukiwaniach włączło się wielu mieszkańców Kostarowiec.
Wszędzie zostały rozwieszone plakaty. Na początku za odnalezienie kotki wyznaczono nagrodę o wysokości 200 zł.
Rozważano również opcję zaatakowania kota przez inne zwierzę, lecz był to mało prawdopodobny scenariusz - „To była bardzo wyjątkowa kotka, wyjątkowo łowna i wyjątkowo potrafiła się bronić, była bardzo zwinna i waleczna. Czasami nawet ścigała psy na osiedlu.” - wspomina właścicielka - „Pomyślałam, że mógł ją zaatakować lis, ale szybko odchodziło, wiedziałam, że to nie jest możliwe.”. Nawet sąsiedzi, którzy znali Mimi, wykluczali taką możliwość - „Nie, ona by się nie dała lisowi, nie ona.” - przekonywali właścicieli.
Po dwóch tygodniach poszukiwania zostały przeniesione do Sanoka. Wiele doniesień dochodziło z okolic Wójtostwa - „Było tam dużo podobnych kotów. Sami trafiliśmy na prawie takie same trzy koty.” - mówią właściciele - „ Raz dostaliśmy sygnał od kobiety z informacją, że w okolicach kościoła na Jana Pawła spacerował taki czarno-biały kotek i kierował się w stronę Sierakowskiego. Był to kot niemalże taki sam, można się było pomylić. Trzeba było się dokładnie przyjrzeć, tylko przez drobne szczegóły dało się go odróżnić od Mimi.”
Nagroda za odnalezienie kotki wzrosła z 200 zł na 400 zł. Wielu ludzi dziwiła tak wysoka kwota. Dopytywali „Czy to był rasowy kot?” - Nie, Mimi byłą zwykłym dachowcem. Skąd więc taka wysoka kwota? „To była po prostu miłość” - mówią właściciele.
Poszukiwania z Sanoku trwały 3 tygodnie - „ Szukaliśmy jej dzień w dzień, noc w noc. Zazwyczaj od 8 wieczorem do północy. Nie przynosiło to jednak skutków.” - mówi właścicielka.
„Podczas poszukiwań spotkaliśmy bardzo dużo dobrych ludzi., chociaż nie ukrywam, że źli też się zdarzali. Nie jestem nawet w stanie podziękować wszystkim.” - mówi właścicielka - „Często towarzyszyła mi Pani Nina, która jest karmicielką kotów w Sanoku. Bardzo przejęła się naszą historią, widziała jak to przeżywam i postanowiła nam pomóc. Serdeczna kobieta. Wielokrotnie chodziła z nami szukać Mimi. Często też szukała ją na własną rękę, zazwyczaj od 17 do 20, kiedy my nie mogliśmy.” - wspomina właścicielka
W poszukiwania włączyło się towarzystwo OTOZ Animals, które pożyczyło żywołapkę i przez cały czas pomagało i wspierało właścicieli kotki.
Następnie sprawę zaczęły nagłaśniać media - „Bardzo dużo pomogła nam Martyna Sokołowska, jako pierwsza odpowiedziała w kwestii puszczenia tego w świat, też nas na samym początku bardzo wspierała.” - zaznacza właścicielka - „Dziękujemy wszystkim mediom, które postanowiły nagłośnić sprawę – czy to Korso Sanockie czy Tygodnik Sanocki, czy Esanok”.
Ciało leżało na dnie studni
Myśl, że ktoś mógł zrobić kotce krzywdę pojawiła się szybko. Wieczorem, w poniedziałek 1 lipca, kiedy właścicielka szykowała się do kolejnego wyjazdu na poszukiwania do Sanoka, nagle zadzwonił telefon - „zadzwoniła nasza ciocia i przekazała nam informację, że jedno z dzieci zobaczyło kota leżącego na dnie studni. Natychmiast udaliśmy się sprawdzić, czy to nasza kotka. Niestety nasze obawy się potwierdziły.” - mówi właścicielka.
Właściciel wyłowił zwłoki kotki. Jednak postanowił jeszcze obejrzeć jej ciało. Zaniepokoił go brak śladów walki - pazurki i poduszki na łapkach kota nie były starte. Studnia jest zbudowana z kamienia i betonu. Jeśli wpadłaby do niej żywa, na pewno próbowałaby się z niej wydostać.
Po odnalezieniu kota przez dzieci właściciele zainterweniowali u Sołtysa wsi Kostarowce w celu zabezpieczenia studni.
Nieszczęśliwy wypadek?
Sprawa została zgłoszona na policję. Policja zabezpieczyła ciało kota i zabrała na sekcję zwłok do Sanoka.
Wynik pierwszej sekcji zwłok sugerował, że śmierć Mimi, to nieszczęśliwy wypadek. Kot miał trafić do studni żywy i umrzeć w wyniku utopienia. Wykluczyła również otrucie.
"Chcielibyśmy zaznaczyć, że policja bardzo fajnie podeszła do tematu naszej kotki. Szczerze zaangażowali się w sprawę, nie zbagatelizowali jej. Dziękujemy im bardzo. Postarali się i wciąż się starają." - mówią właściciele
Właściciele na chwilę odpuścili sprawę, stwierdzając, że musieli się pomylić w swoich założeniach. Jednak wciąż pojawiały się niezgodności - „analizowaliśmy sprawę, zaczeliśmy dalej drążyć. Skoro kotka żyła w momencie, kiedy znajdowała się w studni, dlaczego się nie ratowała? Myśleliśmy, że mogła zostać ogłuszona, podtruta, psiknieta np. gazem pieprzowym itp. Z tyłu głowy mieliśmy jej niechęć do ludzi i to, że nigdy nie dała się nikomu złapać. Zadawaliśmy pytanie za pytaniem. Nawet jeśli udało nam się dojść do sensownego wytłumaczenia, to i tak któryś element nam się nie zgadzał.” - opowiadają właściciele – „Sekcja zwłok wykazała również, że kot nie żył kilkanaście dni, gdzie więc była przez ten czas?”
Właściciele postanowili zabrać kotka na drugą sekcję zwłok.
Kotka została zabita
Tym razem zawieziono kota na sekcję zwłok do Krosna. Znaczny rozkład ciała kota nie dawał zbyt wielu szans, aby kolejna sekcja mogła wnieść coś nowego.
Właściciele stanęli przed bardzo trudnym wyborem, jeśli zdecydowali się na kolejną sekcję, musieli pożegnać się z Mimi na zawsze - „Chciałam zrobić kotce indywidualną kremację, jednak w momencie, w którym wyraziliśmy zgodę na drugą sekcję zwłok, straciliśmy taką możliwość. To był moment załamania – najtrudniejszej decyzji dla mnie. Jeśli zdecyduję się zostawić kota, pójdzie do kremacji ze wszystkimi zwierzętami i jej już nie odzyskam. W pewnym momencie byłam w stanie wrócić ją do Sanoka i sprawę zamknąć.” - mówi właścicielka
We wtorek, 9 lipca przyszły wyniki sekcji zwłok z Krosna. W przewodzie pokarmowym kota, płucach i jamie brzusznej znajdował się brunatny płyn. Badanie płuc potwierdziło, że kotka została wrzucona do studni martwa. Sekcja wykazała również, że kot był martwy dłużej jak 3 tygodnie.
„Mamy do czynienia, najprawdopodobniej z zatruciem kotki. Nawet jeśli ktoś ma wątpliwości, że ten brunatny płyn może znaczyć coś innego to niestety kotka sama nie wskoczyła do studni, była więc w tym ingerencja człowieka.” - mówią właściciele.
Kto jest winny śmierci Mimi?
Nagroda za wskazanie sprawcy przestępstwa w tej chwili wynosi 2.050 zł.
„Zapowiadam, że nie ustaję w działaniach i nie spocznę dopóki człowieka nie znajdę. Jeżeli to będzie trwało 3 – 4 miesiące, rok, jeżeli policja będzie chciała postępowanie zamknąć - nie pozwolę tej sprawy zostawić.” - zapowiada właścicielka kota
W Kostarowcach temat otrucia i ginięcia zwierząt jest nagminny. Koty i psy są tajemniczo zabijane i trute albo znikają bez śladu. Wielu mieszkańców opowiedziało podobne historię pod postem na facebook'u dotyczącym zaginięcia Mimi.
"Jeden z mieszkańców Kostarowiec znalazł na swojej posesji kawałek mięsa, którym nie karmił swojego psa. Pies zaczął wymiotować, po kilkunastu godzinach niestety zdechł. Trafił na sekcję zwłok do Sanoka, gdzie osoba która wykonała sekcję stwierdziła, że układ pokarmowy psa był gładki, nie podrażniony, jak u szczenięcia. Wykluczono więc otrucie. Nie znaleziono przyczyny śmierci psa." - przytacza historię właściciel kotki
„Im bardziej poznaje ludzi, tym bardziej kocham zwierzęta” - po całej sytuacji z Mimi stwierdzam, że nikt w życiu nie wymyślił piękniejszego stwierdzenia. Nigdy nie zrozumiem co kieruje tymi ludzmi, do robienia krzywdy zwierzętom, które nie mogą się bronić. - mówi właścicielka
„Ta ciągła walka, z tym żeby się dowiedzieć co się stało, jesteśmy na tym etapie już bezsilni. Chciałabym aby człowiek, który to zrobił, sam się zgłosił. Im dłużej to trwa, tym bardziej jestem nabuzowana, wściekła. Zamiast te uczucia odchodzić, troszkę się uspokajać, bo czasu nie można zmienić, jednak się potęgują i działają mi na niekorzyść.” - mówi właścicielka - „Przyjdź człowieku i powiedz co się stało ale nie ukrywaj tego dłużej bo kosztuje mnie to zdrowia i czasu, przede wszystkim zdrowia.” - dodaje - „Może by nam wszystkim czegoś zaoszczędził a im dłużej to trwa, tym jest gorzej, szczególnie dla nas”.
"My nie spoczniemy, będziemy drążyć dopóki nie odnajdzie się sprawca. Złapanie osoby, która może mieć z tym związek jest tylko kwestią czasu." - zapowiadają właściciele
Mimi
"Wzięliśmy kotka od koleżanki naszego syna. Było tam bardzo dużo kotów, jednak wszystkie zdechły w przeciągu tygodnia od czasu, kiedy zabraliśmy naszą Mimi. Ona była inna niż wszystkie koty, niestandardowa, miała swój charakter - niezależna, waleczna a zarazem pieszczotliwa. Z jednej strony pieszczoszka, która oczekuje towarzystwa, a drugiej strony intelektualistka. Bała się ludzi, na tyle, że nawet mój mąż miał problem żeby ją złapać." - wspomina właścicielka
"Jak chciała być wypuszczona to bardzo dokuczała, drapała, skakała pod łóżku – to szedłem zaspany ją wypuścić, a ona w drodze do drzwi kładła się jeszcze w korytarzu, wzdłuż przejścia - żeby nie można było ją ominąć i czekała na drapanie. Została wydrapana raz, za chwilę znowu się rozłożyła. Czasami tak na 3 powtórki. Została wygłaskana i mogła wyjść na zewnątrz. Zawsze chodziła po domu z ogonkiem zadartym do góry, tak zadartym że on był prosty, jak strzała." - mówi właściciel
"Gdzie ja byłam, tam ona. Kiedy widziała że się przemieściłam na więcej niż 5 minut czasu, to ona już ze mną była. Jak spała i zauważyła to podążała za mną i kładła się w pobliżu. Była bardzo do nas przywiązana." - dodaje właścicielka
Ludzie czasem chyba nie rozumieją co to znaczy kochać zwierzę. Przeliczają zwierzęta na wartość finansową, albo wartość konsumpcji. Nie biorąc pod uwagę, że można to zwierzę pokochać, bezinteresownie. - mówi właścicielka