„Dla takich biednych bojkowskich wsi jak Lutowiska ufundowanie dzwonów to był ogromny wysiłek - czytamy we wspomnieniach Jacka Hugo -Badera. - Przy każdej zawierusze dziejowej spuszczano dzwony i chowano w ziemi albo w stodołach, bo przyjdą Polacy, Rosjanie, Kozacy, Austriacy i zabiorą spiż na armaty albo na pomniki swoich bohaterów”.
Przed wojną na 190 bieszczadzkich miejscowości przypadało 155 cerkwi. Dzwony służyły do zwoływania wiernych na modlitwę, ale biły na trwogę. Ufundowane z dobrowolnych składek były przedmiotem dumy wszystkich parafian: Polaków, Łemków, Bojków i Ukraińców. Lutowyszcze (Lutowiska, gmina w powiecie ustrzyckim) były słynne z jarmarków, gdzie sprzedawano woły i wszystko, czym dało się handlować. Ponadto była tutaj szkoła, tartak i kopalnia nafty. Polaków było tu niewielu, żyli najczęściej w małżeństwach mieszanych. Jak wspominali mieszkańcy: „Różnic między nami nie było, czy Polak, czy Ukrainiec, czy Żyd, wszystko jedno, bo trzymaliśmy się razem”.
Dzwony poniekąd stały się symbolem Lutowisk dotykanych dramatycznymi dziejami, kiedy to granice państw zostawały przesuwane na mapie, niczym wymiana handlowa towaru.
Materiały źródłowe: wspomnienia Jacka Hugo-Badera opublikowane w Gazecie Wyborczej.
Więcej w 50 numerze Tygodnika Korso Gazeta Sanocka