Ich serce zostało w Kamerunie

Opublikowano:
Autor:

Ich serce zostało w Kamerunie - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości Misjonarze bliźniacy Zdzisław i Marian Daraż od jesieni ubiegłego roku na zmianę pomagają w sanockiej farze, po nagłej i nieoczekiwanej śmierci wikarego ks. Tomasza Grzywny. Mało kto wie, jak ciekawa jest historia pracy i podróży misyjnych obu braci.

Pochodzą z Dubiecka k. Przemyśla. Ich matka podczas wojny straciła dwójkę dzieci. Modliła się o jeszcze jedno, ofiarując je z góry Bogu. Nie przewidziała, że urodzi bliźnięta i że Pan Bóg wysłucha jej modlitwę. Marian został wyświęcony na kapłana  w 1969 r., a jego brat 2 lata później. Zdzisław został bowiem skierowany do odbycia służby wojskowej w specjalnym garnizonie kleryckim w Bartoszycach, gdzie w sąsiedniej kompanii służył ks. Jerzy Popiełuszko. Pracował potem jako wikary w parafiach diecezji przemyskiej, a ks. Marian, który w międzyczasie mocno "podpadł" władzom komunistycznym, został wysłany przez ks. abp. Ignacego Tokarczuka do diecezji szczecińsko-kołobrzeskiej.

Ciągnęło ich na misje
Obu braci ciągnęło jednak na misje. Zdzisławowi udało się to w sierpniu 1982 r. Trafił od razu do tropikalnej dżungli - do Ngelemenduka w Kamerunie. Stąd przeniósł się do misji Diang-Belabo, gdzie zetknął się z Bibilis - plemieniem ludożerców, był też świadkiem rozstrzeliwania ich nad rzeką Sanagą przez plutony egzekucyjne. Jego następna placówka misyjna to Atok.
Marian dołączył do brata dopiero w 1986 r., choć już trzy lata wcześniej podczas wycieczki turystycznej opuścił w Londynie statek "Batory" z zamiarem przedostania się do Afryki. 

W Kamerunie objął misję Mouloundou, w sercu tropikalnego lasu, nad rzeka Ngoko, na granicy z Kongo Brazzaville. Jak mówi, mieszkali tu tylko Pigmeje, dzikie słonie i goryle. Był to prawdziwy koniec świata. Niektóre wioski i osiedla oddalone były od centrum misji o wiele kilometrów. W każdą stronę rozciągała się nieprzebyta dżungla, którą przecinały wielkie rzeki i tylko jedna droga polna, wąska, przypominająca bardziej ścieżkę między drzewami w porze deszczowej, często nieprzejezdna.

Nowy misjonarz rozpoczął budowę kaplic, m.in. w wiosce Yenga zbudował pierwszy taki obiekt dla Pigmejów. Tę działalność kontynuował w misji Ndelele i Garoua-Boulai.

Razem na sawannie
W 1992 r. obaj bracia rozpoczęli wspólną pracę na sawannie,w misji Betare-Oya i Ndokayo. Można powiedzieć, że stali się liderami budownictwa sakralnego. Wielu misjonarzy w "Kraju Krewetek" mówiło, że bliźniacy pozostaną na długie lata legendą. Wybudowali ponad 40 kościołów i kaplic, z których 8 stało się kościołami parafialnymi, gdzie proboszczami zostali kameruńscy księża. Jak wspomina ks. Marian, w Kamerunie nie trzeba było żadnych papierowych zezwoleń i planów na budowę. Szef wioski przydzielał potrzebne hektary na placówkę misyjną, ile i gdzie tylko chrześcijanie chcieli.

Kiedy misjonarz przybywa do wioski, mieszkańcy witają go z radością: tańce i muzyka trwają cała noc. Bracia urządzili też coś w rodzaju polskiej kolędy. Odwiedzali wszystkie rodziny, wioska po wiosce, nie żałując święconej wody. Ludzie bardzo sobie cenili to wypędzanie złych duchów. Tłum stale się powiększał i śpiewał ile sił. Ułożyli nawet nową pieśń na cześć misjonarza, mówiącą o tym, że jak Pan Jezus odwiedza wszystkich i wypędza złe duchy.

Na egzaminy katechumenów przychodziła cała wioska. Po zdaniu egzaminu cieszyli się, jak piłkarz po zdobyciu bramki.

Więcej w 3 numerze Tygodnika Korso Gazeta Sanocka

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE