Podobnych sytuacji, jakiej świadkiem był fotograf przyrody Mateusz Matysiak, w Bieszczadach jest o wiele więcej. Na początku grudnia śledził watahę wilków na terenie jednego z bieszczadzkich rezerwatów w Nadleśnictwie Lutowiska. W pewnym momencie na górze polany zatrzymał się samochód terenowy marki Jeep Grand Cherokee. Przez chwilę siedząca w aucie para turystów, mężczyzna i kobieta obserwowała teren. Gdy zauważyła nieopodal watahę wilków, ruszyła za nimi w pogoń. Całe zajście próbowali zarejestrować telefonem komórkowym.
Ich wyczyny na fotografiach uwiecznił świadek zdarzenia, Mateusz Matysiak, który przez tydzień śledził wilki w ramach realizowanego projektu fotograficzno-filmowego "Leśni Mocarze". Projekt ma ukazać życie tzw. Wielkiej Piątki, czyli niedźwiedzia, wilka, rysia, bielika, orła przedniego oraz innych drapieżników i ich ofiar.
Oburzony zaistniałą sytuacją fotograf nie tylko zgłosił sprawę do Nadleśnictwa Lutowiska, ale też opisał zajście na jednym z portali społecznościowych na profilu Bieszczadzcy Mocarze. Zapytał też turystów o pozwolenie na wjazd na teren rezerwatu. Usłyszał, że mają tylko ustne pozwolenie od leśniczego. Zaprzecza temu Edward Marszałek, rzecznik Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych.
- Według mojej wiedzy nie mieli takiego pozwolenia od nadleśnictwa - zapewnia.
Sprawą zajmie się policja
Nadleśnictwo Lutowiska poinformowało o zdarzeniu Regionalną Dyrekcję Ochrony Środowiska w Rzeszowie. RDOŚ zaś 5 grudnia, w środę wysłał oficjalne pismo w tej sprawie na policję w Ustrzykach Dolnych. Podobnie samo nadleśnictwo.
- Zwróciliśmy uwagę na dwa aspekty: płoszenie i niepokojenie wilków, które są objęte ścisłą ochroną oraz wjazd bez pozwolenia na teren rezerwatu, który nie jest udostępniony do ruchu turystycznego, ani pieszego, ani samochodowego - mówi Łukasz Lis, rzecznik RDOŚ. - W rezerwacie obowiązują wszystkie zakazy wymienione w ustawie o ochronie przyrody.
Rzecznik Lis zaznacza, że sprawy związane z wykroczeniami są niekiedy bagatelizowane przez organy ścigania.
- Mamy nadzieję, że przy takim materiale dowodowym, jakim są dobrej jakości zdjęcia, ustalenie sprawców nie będzie trudne. Trudno powiedzieć co kierowało tymi ludźmi? Zapewne chęć pochwalenia się fotografią tego drapieżnika? Niestety forma, jaką wybrali na realizację tych planów, nie była właściwa. Być może zainteresowanie mediów i dyskusja, jaką wywołały opublikowane na jednym z portali społecznościowych zdjęcia, będą przestrogą dla innych.
"Safari" coraz popularniejsze
Akcje podobne do opisanej przez fotografa w Bieszczadach zdarzają się coraz częściej. Prześladowane są nie tylko wilki, ale również żubry, jelenie czy rysie. Wśród społeczeństwa pojawia coraz większa chęć obcowania z przyrodą, ale nie zawsze odbywa się to we właściwy sposób.
- Z informacji, jakie do nas docierają, dowiadujemy się, że tego typu sytuacja nie jest odosobniona - mówi rzecznik Lis. - Swego rodzaju "safari z telefonem komórkowym w ręce" jest coraz popularniejsze. Niestety nie udało się nikogo złapać na gorącym uczynku i udowodnić winy. W tym przypadku dzięki zdjęciom wykonanym przez obecnego tam fotografa przyrody, na których są widoczne twarze i numery rejestracyjne samochodu, posiadamy jednoznaczne dowody.
Nie wszyscy też zdają sobie sprawę, że za takie wykroczenie, mogą ponieść finansowe koszty.
- Nieuprawnione wjazdy na tereny rezerwatów skutkują kilkuset mandatami w roku - mówi Edward Marszałek. - Najwyższy mandat może wynieść 500 zł.
Strażnicy leśni mają więc co robić. Nadleśnictwo, aby zapobiec takim zachowaniom wprowadziło również patrole weekendowe, ale one odbywają się głównie w miesiącach letnich i jesiennych.
Na chwilę obecną żadne z pism ani z RDOŚ, ani z nadleśnictwa nie dotarło na policję.