Urodziła się 28 września 1918 roku w Kamionce Strumiłowej koło Lwowa jako Maria Kula. Pochodzi z wielodzietnej rodziny. Z najbliższymi mieszkała we wsi Batiatycze. Była to osada, którą zamieszkiwali zarówno Polacy jak i Ukraińcy. Żyli w zgodzie, poróżniła ich dopiero wojenna zawierucha. Polacy musieli uciekać, bo Ukraińcy zaczęli mordować swoich dotychczasowych sąsiadów. Na wiosnę 1944 roku uciekła również pani Maria wraz z rodziną. Najpierw przyjechali do Rymanowa, przez rok mieszkali na Milczy, gdzie w zamian za pracę
przyjął ich pod swój dach pewien gospodarz. Gdy w Besku rozpoczęły się wysiedlenia ludności ruskiej, rodzina pani Marii znalazła niewielki dom, w którym zamieszkała z mężem, rodzicami i siostrami. Wraz z mężem doczekali się syna i dwóch córek. Całe swoje życie przepracowała na roli.
- W tamtych czasach wszystko robiło się rękami - mówi Barbara Rybicka, córka pani Marii. - Żyło się z gospodarstwa. Mieli konia, hodowali krowy i świnie. Zdarzało się, że plony były niewielkie, a i tak trzeba było oddawać pewną część państwu. No, ale był ogród, owoce, jarzyny. Sprzedawali mleko, jajka, sery i tak żyli. Nie było przepychu, czasy były ciężkie. Mama była bardzo pracowita. Żyła pracą i modlitwą. Jest bardzo dobrym człowiekiem, miłym, pobożnym, religijnym.
Jubilatka swoje życie wspomina jako niełatwe, ale wypełnione pracą i modlitwą. Za przeżyte lata dziękuje Panu Bogu.
- Od dziecka byłam zapracowana - mówi. - Trzeba było pracować, żeby żyć. Praca i ruch prowadziły mnie do tego czasu. Nie chorowałam, szpitala nie znałam. Bywałam tam tylko w odwiedzinach. Mieszkam z synem i synową, która o mnie dba. Jest dla mnie bardzo dobra. I tak żyjemy razem, w zgodzie.
Pani Maria dawne czasy wspomina jako bardzo spokojne.
- Przedtem trzeba było myśleć o życiu i starać się, żeby żyć na świecie dobrze - dodaje. - Pod koniec wojny czasy zrobiły się dla nas niespokojne. Trzeba było uciekać ze strachem. Tylko "z duszą", bez majątku, za sobą zostawiło się wszystko. Uciekliśmy razem, rodzice, siostry, bracia. Wszyscy już poumierali, tylko ja zostałam. Dziękuję Panu Bogu za tyle przeżytych lat. Byłam tej zasady zawsze: Pan Bóg mnie nie opuści. Żyłam z ufnością. Od dziecka byłam nauczona: kościół, modlitwa i praca. Ufność Boża prowadzi każdego, kto wierzy. I tak do tego czasu. Teraz trzeba będzie się wybierać w dalszą drogę.
Pani Maria oprócz trójki dzieci, doczekała się również ośmiu wnuków i dwunastu prawnucząt.
- Od trzydziestu lat jestem synową pani Marii - mówi Danuta Marcyszyn. - Traktuję ją jak mamę. Jest bardzo empatyczną, ciepłą, inteligentną, zaradną życiowo osobą i, mimo że wiele przeszła w swoim życiu, wesołą i dobroduszną. Pomoc drugiemu człowiekowi jest dla niej bardzo ważna. Sądzę, że właśnie to trzyma ją przy życiu. Do kościoła wieziemy ją co niedzielę, bo dla niej religia zawsze była na pierwszym planie.
Teraz dni pani Marii upływają w spokoju. Mimo stu lat nadal interesuje się tym, co ją otacza, śledzi wydarzenia w telewizji i radiu, czuwa nad wnukami, pełni funkcję przewodniczącej Róży Różańcowej. Z okazji setnych urodzin odprawiono dla jubilatki mszę rocznicową, koleżanki z Róży wręczyły jej kwiaty.
O stulatce nie zapomniał również Urząd Gminy w Besku oraz Kasa Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego. Wójt Mariusz Bałaban oraz Gabriela Bałut, kierownik placówki terenowej KRUS w Sanoku, odwiedzili jubilatkę w dniu jej urodzin.
- Odkąd istnieje gmina, czyli od 1991 roku, jest to nasza pierwsza taka uroczystość - mówi włodarz. - Z tej okazji przygotowaliśmy prezent dla jubilatki: zdrowotną pościel ze skóry wielbłąda, kosz róż i grawerton.
Jeśli wszystko pójdzie dobrze, kolejna taka uroczystość w gminie Besko za cztery lata.