Ekscelencja szarości. Przestrzenie malarskie Tomka Mistaka

Opublikowano:
Autor:

Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości Opowieść o jednym z najzdolniejszych malarzy młodego pokolenia w Polsce.

Przez szarość sanockich ulic przesuwa się dziwny obiekt. Znika we mgle, rzucając rozmyty cień na murze. Za chwilę wynurza się gdzieś z okolicy małego rynku, nieopodal zakładu szklarza. Przechodnie zdążyli się już do niego przyzwyczaić, tylko czasem jakiś turysta rzuci zdziwionym okiem. To na dziwnej konstrukcji, rodem z modernistycznych pomysłów początku ubiegłego wieku, na czarnym poziomym trójkołowcu, w czarnej bluzie ukazuje się Tomek Mistak, malarz szaroprzestrzeni i szaropejzaży.

Odcień pierwszy: szarość nieśmiała

W szkole podstawowej, dawnej "czwórce", mały Tomek skrupulatnie zapełniał ostatnie strony zeszytu. Gęsto w nich było od rysunków, najpierw niepozornych gryzmołów. Z podstawówki trafił do starej "budowlanki", profil technik geodeta. Przed chudym chłopakiem w okularach jawił się rząd liczb, stosy mierników. Nie bardzo mu to wtedy odpowiadało. Gdzieś w połowie szkoły przyszła nieoczekiwana zmiana.

 - Szedłem z moim kolegą, w górę ulicy Mickiewicza - opowiada - gdy nagle zobaczyłem rozświetloną salę ze sztalugami w Sanockim Domu Kultury. Długo nie musieliśmy się zastanawiać. W ten sposób trafiliśmy na zajęcia plastyczne do pani Ani Pilszak.

 Tam spędził kilka lat. Jak sam mówi, człowiek po szkole średniej jest trochę ogłupiały, nie wie dokąd pójść. On wiedział, że to będzie malarstwo. Ale do Instytutu Sztuk Pięknych w Rzeszowie (obecnie Wydział Sztuki) nie dostał się od razu. Żeby "przeczekać" imał się różnych prac, na przykład krótko był technikiem geodetą na budowie autostrady A4, w międzyczasie wybrał wychowanie techniczne z informatyką na Uniwersytecie Rzeszowskim.

 - Szybko zrozumiałem, że to jest typowa polibuda. Tylko nauki ścisłe, matma, fiza, więc wytrzymałem tam pół roku, słowem nuda.

Odcień drugi: szarość przejściowa

W końcu trafił na wymarzone studia. Szybko jednak zmienił decyzję. Jako 22-latek zrozumiał, że przecież może pójść do pracy, a to, czego ma się nauczyć, to i tak przeszkoli się na studiach zaocznych. Szkoda mu było czasu. W konsekwencji i tak wolał wybrać zacisze pracowni, miejsca pachnące farbą akrylową, kameralne wystawy aniżeli sale wykładowe.

W jego lakonicznym biogramie czytamy, że w 2005 roku uzyskał dyplom z wyróżnieniem w pracowni malarstwa profesora Stanisława Białogłowicza, w Instytucie Sztuk Pięknych Uniwersytetu Rzeszowskiego. Przeszedł przez studia jak huragan. Dyplom miał w kieszeni, jednak wiedział, że umiejętności musi sobie wyrobić, bo jak twierdzi, należy ciągle iść do przodu, dążyć do spełnienia swojego celu. Malarstwo dla Tomka to zabawa, odskocznia od codziennych spraw. Z czasem malarstwo stało się również fajną i przyjemną formą prezentowania siebie, swoich malarskich umiejętności, wyrażania "ja" artystycznego, ale także formą zarabiania.

Młody Mistak zachwycił się twórczością Zdzisława Beksińskiego (temat ten podjął w swojej pracy magisterskiej). Była też pora na aerografy Hansa R. Gigera. Dzisiaj pozostaje pod niezmiennym wrażeniem Josepha Turnera, angielskiego prekursora impresjonizmu. Obrazy mistrza widział osobiście, wrażenie pozostaje, ale Tomek Mistak wytycza swoją własną ścieżkę.

 - Inspiracją dla mnie jest fotografia. W dobie Internetu klikam i szybko przenoszę się do Prypecia, opuszczonej japońskiej wyspy Gunkan-jima. Sam także miałem okazję zwiedzić opuszczony kompleks Riese w Polsce.

Odcień trzeci: szarość dojrzała

Najpierw przenosił na płótno metalowe rzeczy, przestrzenie mikro i makro. Wraki statków, luksusowe więzienia, miasta osnute mgłą, smogiem, pejzaże abstrakcyjne w różnych kompozycjach brył. Obecnie maluje pejzaże, śmieje się, że chce być bliżej natury. Technika pozostaje u niego jednak ta sama. Akryl i metoda laserunku, w skrócie nanoszenie w przypadku Tomka, tonacji, warstwa po warstwie. Z obrazów malarza kształtują się cykle jak fragmenty wraków, elementy statków lub luźne malarstwo, jak to, dotyczące kompleksów luksusowych więzień. Nigdy natomiast nie sportretuje człowieka. Nie interesuje go człowiek w obrazie tylko to, co po nim pozostaje. Upływ czasu i puste przestrzenie, puste pejzaże.

 - Z początku interesowały mnie odcienie szarości, później wszedłem na poziom koloru, przy wrakach statku pojawiało się u mnie dużo rdzy, pomarańczy, brązu, dorzucałem akcenty niebieskie. Obecnie znów wracam do szarości, nanoszę je na zasadzie plamy. Fajnie mi się z szarością pracuje. Dzięki niej obrazy robią się delikatne. Ale jaki kolor wybiorę za pół roku, tego nie wiem. Może przejdę w fiolet? - śmieje się.

 Wierny jest również czerni, z nią się identyfikuje. Zresztą w ten sposób się ubiera, bo to praktyczne i wytłumia krzykliwość kolorów. A może dlatego, że w Chinach czerń jest kolorem małych chłopców i szczęścia, a w kulturze starożytnego Egiptu czy Indian, kolorem życia.

- Na akrylowych farbach dobrze to widać, że czerń jest miksem różnych pigmentów. Jeżeli czerń położy się cienką warstwę na płótno, a na to nałożymy filtr z białej farby, okazuje się, że spod spodu dosłownie wyłażą na przykład błękity. W zależności od producenta czerń możemy mieć w odcieniu sadzy albo delikatnie wchodzące w czerń granatu. W pomieszaniu z bielą wychodzą czasami delikatne refleksy srebrne. Jeżeli zauważę takie efekty, to się nimi po prostu bawię.

 Gdy opuszczałem jego pracownię "37,1" (tę samą, którą dzieli m.in. z Danielem Białowąsem i Joanną Szostak-Rogoz) u zbiegu ulic Kościuszki i Daszyńskiego, dał mi do zrozumienia, że życie wcale nie musi być nudne. A już na pewno jeżeli ma odcień szarości, to znaczy, że jest kolorowe.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE