reklama

Dusze zaklęte w płótnie

Opublikowano:
Autor:

Dusze zaklęte w płótnie - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościEwa Michałowicz-Smarzewska, jedna z najwybitniejszych sanockich portrecistek, opowiada o swojej twórczości.

Na jej obrazy trudno natrafić na wystawach, bo artystka rzadko w nich uczestniczy. Niewątpliwie jednak warto pochylić się nad jej twórczością. Portrety, które tworzy w swoim niewielkim mieszkaniu, głęboko poruszają. To w nich jak w lustrze możemy zobaczyć duszę osoby portretowanej.
 
Urodziła się i wychowała na Lubelszczyźnie. Swoje artystyczne kroki stawiała już w dzieciństwie. Pierwsze wspomnienia to malowanie kolorowanek i próby przeniesienia wazonu kwiatów na kartkę papieru.

- Lubiłam wyobrażać sobie, że jestem malarką - mówi. - Moje starsze rodzeństwo również było utalentowane artystycznie. Siostra pięknie malowała, planowała iść do liceum plastycznego, potem jednak z tego zrezygnowała. Brat również świetnie rysował. Sądzę, że pod ich wpływem rozwijały się moje artystyczne zainteresowania.

W przeciwieństwie do starszego rodzeństwa pani Ewa zdecydowała się po ukończeniu szkoły podstawowej kontynuować naukę w liceum plastycznym w Zamościu.

- To był skok na głęboką wodę - wspomina. - Po raz pierwszy sama, daleko od domu rodzinnego, bez znajomych. Nie zaliczałam się do przebojowych dziewczyn, nie byłam też nad wyraz dorosłą osobą jak na swój wiek. Ale jeśli sytuacja do tego zmusi, człowiek zawsze sobie poradzi. Pięcioletnie liceum plastyczne okazało się dla pani Ewy cudowną szkołą. - Bardzo mi się podobało w liceum - mówi. - Poczułam, że to odpowiednie miejsce dla mnie. Rysunku i malarstwa w placówce uczył  Bogdan Bodes, który wywarł na artystce największy wpływ. To dzięki niemu zdecydowała się później kontynuować naukę na studiach na kierunku artystycznym.
 
Zamiast Krakowa Wzdów
Chciała studiować w Krakowie. Życie napisało jednak inny scenariusz.
- Nie dostałam się, więc zdecydowałam, że wyjadę do Wzdowa, żeby uczyć się na Uniwersytecie Ludowym, o którym usłyszałam od znajomego. Lubiłam robótki ręczne, więc pomyślałam, że czeka na mnie coś interesującego. Najpierw sądziłam, że to takie przeczekanie roku, aby ponownie aplikować do Krakowa. Ale jak już zaczęłam, to postanowiłam to skończyć. Ten czas był dla mnie jak wakacje i możliwość zastanowienia się nad dalszą życiową drogą.

We Wzdowie nauczyła się tkactwa, zrobiła dyplom z gobelinów, ale też poznała przyszłego męża i koleżankę, z którą przyjaźni się do dzisiaj. Po ukończeniu nauki na Uniwersytecie Ludowym na pewien czas wróciła w rodzinne strony i zapisała się na pięcioletnie studia na wydziale artystycznym w Lublinie, na malarstwo w systemie zaocznym. W tym czasie pracowała w zakładzie, gdzie malowano szkło gospodarcze.

- Męża jednak ciągnęło w rodzinne strony, więc w końcu wróciliśmy i zamieszkaliśmy w Sanoku - dodaje pani Ewa.
Przez pewien czas prowadziła zajęcia plastyczne dla dzieci w Spółdzielni Autosan na Posadzie. Stworzyła pracownię gliny. Jednak gdy okazało się, że jej synek choruje na zespół Aspergera i wymaga ciągłej opieki, zrezygnowała z pracy.

Pani Ewa należy do Związku Artystów Plastyków. Maluje w wolnym czasie, którego za wiele nie ma, w swoim niewielkim mieszkaniu. Ze względu na syna, rzadko uczestniczy w wystawach, nie zgłasza się do konkursów, na plenery również nie jeździ. Nie ma też tendencji do pokazywania ciągle tych samych obrazów. Jej twórczość możemy zobaczyć na ekspozycjach głównie w Sanoku i okolicach.

Stara się malować codziennie. Czasami jeden obraz tworzy nawet przez trzy miesiące. Maluje przeważnie farbami akrylowymi. Często robi laserunki (przeźroczysta warstwa) nakłada różne warstwy. Lubi mieć wszystko dopracowane. Proces tworzenia jest dla niej niezwykle ważny.

Więcej w 2 numerze Tygodnika Korso Gazeta Sanocka

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ

Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM

e-mail
hasło

Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

logo