reklama

Człowiek przetrzyma wszystko

Opublikowano:
Autor:

Człowiek przetrzyma wszystko - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościNiewiele osób dożywa sędziwego wieku. Ci, którym się to udaje, są cenną skarbnicą wiedzy o przeszłości. Jedną z takich osób jest pani Maria Czapla, jedna z najstarszych mieszkanek Woli Sękowej.

Urodziła się w lipcu 1926 roku w domu w Długiem jako Maria Rysz. Była najmłodsza spośród trojga rodzeństwa. Miała brata, Stanisława i siostrę, Władysławę. Ojciec w marcu przed jej urodzeniem wyjechał do Francji. Do Polski powrócił dopiero po 24 latach. Dzieciństwo trojga rodzeństwa nie należało więc do najłatwiejszych.

- Jak mama kupiła ołówek do szkoły, to dzieliła go między nas na trzy części - opowiada - Mieliśmy jeden kałamarz. Stał na skrzyni, na której odrabialiśmy lekcje. Wszystkie książki, podręczniki dostawałam po bracie i siostrze.

Lata szkolne pani Maria wspomina jako tęsknotę za tatą. Brak ojca najbardziej odczuwała, gdy w szkole organizowano akademie, na które zapraszano również rodziców uczniów. - Bardzo wtedy płakałam - mówi. - Wszyscy mieli ojców, tylko nie ja.
 
Czas wojny
Gdy wybuchła II wojna światowa miała trzynaście lat. Brata wraz z kolegami okupanci wysłali na przymusowe roboty do Rzeszy.
- W Niemczech spędził rok - mówi. - Później wraz z trzema kolegami uciekł i przedarł się przez czeską granicę do Polski. Przez sześć tygodni zbierali jedzenie po polach. Żywili się tym, co znaleźli. Po powrocie musiał się ukrywać.

W czasie okupacji panią Marię wraz z inną dziewczyną z Bażanówki Niemcy zabrali do przeciągania kabli w Nowosielcach. - Był mroźny październik. Człowiek, który nas pilnował, kazał nam wejść do stawku i ciągnąć kable - wspomina. - Nie chciałyśmy, bo byłyśmy bose. Uderzył nas w plecy, więc weszłyśmy do tej wody. Gdy zmarznięte wyszłyśmy z niej, przyjechało bryczką kilku Niemców, a za nimi tłumacz. Jeden z nich zapytał nas, czemu płaczemy. Opowiedziałyśmy mu o wszystkim, a on chwycił strażnika i go zbił. Nas odwieziono do domów.  

Z kolei rok później panią Marię Niemcy zabrali do wykonania okopów w Trepczy. W gronie osób zmuszonych do pracy była najmłodsza. Roboty trwały tydzień. Każdego dnia piętnaście osób brało czekan, szuflę i siekierę na ramiona i szło budować okopy na terenie wsi. Wywozili siedem-osiem taczek gliny dziennie. W pamięci pani Marii utkwiły dwa zdarzenia. Nieopodal miejsca, które wybrała z koleżanką, rosła wiśnia. Jeden z chłopców urwał sobie z drzewka dwie wisienki, za co Niemiec go uderzył. - Później kazał mi zerwać owoc, ale odmówiłam - wspomina. - Zrobiłby to samo, co z tym chłopcem.
Przy okopach pracowała z nimi młoda dziewczyna, która często mówiła, co zrobiłaby Hitlerowi, gdyby go spotkała. Była pewna, że strażnicy nie znają języka polskiego.

- Opowiadała na przykład, że wydłubałaby mu oczy - wspomina pani Maria. - Niemiec, który nas pilnował, bawił się w tym czasie karabinem. Gdy skończyłam pracować, zagadał do mnie i niespodziewanie powiedział, że inny Niemiec to za takie słowa o Führerze kazałby mnie i moją koleżankę zabić. Na szczęście ten żołnierz pochodził z polsko-niemieckiej rodziny. Pokazał nam nawet swoje ślubne zdjęcie i obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej. Pozwolił nam też pójść na dwadzieścia minut do pobliskiego lasu i nazbierać sobie borówek.

Zdarzało się, że z okopów wracali bardzo późno. - Raz była już ósma godzina wieczorem, a my nadal w okopach - mówi. - Szukał nas gospodarz, u którego spałyśmy. Gdy się okazało, że odnalazłyśmy się, zaprosił nas do kuchni, kazał dać jeść. Pozwolił też umyć się w wiadrze wody. 

W czasie robót nocowali w jednym z domów. - W słomie, na której spałyśmy, były ogromne pchły. Jak wróciłam do domu, to rozebrałam się w stodole, mama przyniosła w cebrze wody i tam się umyłam - wspomina. - Człowiek więcej wytrzymał niż koń.
Pod koniec wojny uciekając przed frontem, spędziła z bliskimi trzy tygodnie w Niebocku. Przyjęła ich pewna rodzina, która chętnie ugościła uciekinierów. Po powrocie dom przedstawiał opłakany widok. Drzwi były wywalone, a szyby w oknach powybijane, wewnątrz wszystko poniszczone, zakopane przed wyjazdem zdjęcia porozrzucane. Po ziarno na siew wraz z mamą chodziła aż do Strachociny. Wracały z trzema wiadrami pszenicy i żyta na piechotę.

Więcej w 40 numerze Tygodnika Korso Gazeta Sanocka

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ

Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM

e-mail
hasło

Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

logo