Do naszej redakcji zadzwonił wzburzony mieszkaniec gminy, który zwrócił uwagę na działki prywatne porośnięte barszczem Sosnowskiego w Płonnej, z którym nikt nic nie robi. Według niego sytuacja wymyka się spod kontroli.
Postanowiliśmy to sprawdzić i zapytaliśmy o to najpierw Piotra Błażejowskiego, wójta gminy Bukowsko. Okazuje się, że w takich przypadkach gmina jest bezsilna i nie może nic zrobić. Włodarz skierował nas do Starostwa Powiatowego w Sanoku.
- Starostwo otrzymało sporo pieniędzy na to, żeby zwalczyć barszcz i jakie są tego skutki? - pyta retorycznie wójt. - A przecież zarówno my, jak i inne gminy dołożyliśmy trochę środków do tego zadania.
Podobny problem występuje również w Woli Sękowej, o czym wielokrotnie na sesjach gminy Bukowsko informował Marian Sołtys, gospodarz wsi.
- Zwalczanie barszczu jest bardzo kosztowne i pracochłonne - mówił. - Na jednej z działek jest go bardzo dużo. Koszono go dwa razy i od nowa odrasta. Na kolejnej jest to samo.
Obecnie dzierżawcy gminnych działek kończą koszenie barszczu, ale jak zaznacza sołtys, roślina rośnie również w zakrzaczonych miejscach, z których nie ma możliwości jej wyeliminowania.
- Barszcz można było zwalczać punktowo jeszcze kilka lat temu - mówi jeden z mieszkańców wsi. - Teraz jest to niemożliwe, bo jest go za dużo. A niedbałe koszenie lub pryskanie środkami chemicznymi może doprowadzić do jego rozprzestrzeniania. Konsekwencje poparzenia są bardzo opłakane. Znam osobę, która poparzyła się dwadzieścia lat temu i nadal odczuwa skutki.
Program usuwania rośliny był realizowany przez trzy lata przez starostwo powiatowe. Wojciech Skiba, naczelnik wydziału ochrony środowiska, rolnictwa i leśnictwa ze starostwa uważa, że jeśli urząd nie podjąłby żadnych działań, to bardzo możliwe byłoby, że powiat sanocki miałby taki sam problem, z jakim teraz boryka się powiat bieszczadzki, a więc wielosethektarowe połacie 3-4 m okazów barszczu, jakie można zobaczyć w okolicach Trzciańca i Krościenka.
Więcej w 32 numerze Korso Gazety Sanockiej