W mediach ogólnopolskich co chwilę słyszymy o różnych formach znęcania się nad zwierzętami. Jak to jest na naszym terenie? Czy wolontariusze STONZ-u często interweniują?
Jolanta Tomasik: Interwencji mamy bardzo często nie tylko na terenie Sanoka, ale również w okolicach. Ludzie zgłaszają nam skandaliczne warunki przebywania zwierząt: rozwalające się budy, krótkie łańcuchy. W zimie psy ratujemy przed zamarznięciem, w lecie przed ukropem, który leje się z nieba.
Są psy, które całe swoje życie spędzają na łańcuchu. Czy jest to dozwolone?
Jolanta Tomasik: Jest, ale tylko przez dwanaście godzin. Przez resztę czasu pies ma być wolny. Tak mówi ustawa o ochronie zwierząt. Ale jest to zupełnie nie do sprawdzenia, bo każdy może powiedzieć, że dopiero zwierzaka uwiązał.
Aneta Zaleska: Nie rozumiem, jaki jest sens trzymania psa pod domem, skoro niejednokrotnie się go nawet nie widzi. Stoi za jakimś budynkiem gospodarczym, na krótkim łańcuchu, do budy nie może wejść, bo mu się łańcuch zaplątał. Najgorsze jest to, że jesteśmy katolickim krajem, zwłaszcza na wioskach. Wszyscy chodzą do kościoła, a jednocześnie bardzo rzadko ktoś reaguje na krzywdę. Ludzie nie widzą tego u siebie na podwórku i to jest dla mnie przerażające. Rosoły, schabowe, modlitwy, a pies zdycha na łańcuchu z głodu pod domem. I tak jest w bardzo wielu przypadkach.
Przyjeżdżacie panie, pies na krótkim łańcuchu, obok rozwalająca się buda. Jak właściciele tłumaczą się ze złych warunków?
Jolanta Tomasik: Różnie. Jedni mówią, że nie wiedzieli, inni są przekonani, że psy w zimie nie piją wody, albo twierdzą, że pies to alarm, tylko że na łańcuchu. Daje znać, jak pojawiają się goście. Sądzę, że to wina naszej mentalności. Dopóki nie zrozumiemy, że psy odczuwają i cierpią tak samo jak ludzie, to nadal będziemy je traktować jak rzecz. Nie będą miały żadnej wartości. Chociaż muszę przyznać, że powoli wprowadzamy zmiany w tym myśleniu. W pracę na rzecz schroniska angażujemy dzieci z przedszkola i szkoły podstawowe. Zbierają one karmę dla psiaków i ją nam przynoszą. Uczą się empatii.
Na interwencje zazwyczaj udają się panie w parach. Jak reagują ludzie, do których przyjeżdżacie?
Jolanta Tomasik: Różnie. Nigdy nie wiemy, co nas czeka. Czasem wydaje nam się, że wszystko już widziałyśmy, a po prostu jakaś rzecz znowu nas zaskakuje. Jeśli nas wyrzucają, a sytuacja psa jest ciężka, wracamy z policją. Na interwencje staramy się dojeżdżać jak najszybciej, ale wiadomo oprócz STONZ-u mamy też swoje życie, sprawy i pracę.
Jesteście panie świadkami drastycznych scen. Jak sobie z tym radzicie?
Ciąg dalszy przeczytacie w aktualnym wydaniu Korso Gazety Sanockiej.