Sekrety Bieszczadów: Miś z muzeum

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Sekrety Bieszczadów: Miś z muzeum - Zdjęcie główne

Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Warto przeczytać Bieszczady to ziemia pełna rozmaitych zagadek i sekretów, z historią bogatą w zdarzenia, których świadomość bynajmniej nie jest powszechna. Proponujemy Państwu jedno z opowiadań z książki "Sekrety Bieszczadów", może ten tekst zachęci Was do lektury tej skarbnicy wiedzy o Bieszczadach.

Bieszczadzkie Muzeum Przyrodnicze jest atrakcją Ustrzyk Dolnych od lat, jednym zaś z jego najciekawszych eksponatów niezmiennie pozostaje wypchany niedźwiedź brunatny ukazany w  pozycji wertykalnej.

O  truchle tym opowiadano mnóstwo niestworzonych historii, połączonych wszelako jednym mianownikiem: że król puszczy padł od strzału długoletniego PRL-owskiego premiera Piotra Jaroszewicza.

Obecność takiego trofeum w muzealnych zbiorach dziwić może każdego, kto obeznany jest bodaj trochę z obyczajami myśliwych: wiadomo bowiem, że zazwyczaj nie są oni skorzy do pozbywania się zdobyczy – zwłaszcza rzadkich i  nieczęsto padających łupem strzelców. A  taką właśnie zdobyczą był bezsprzecznie niedźwiedź (Ursus arctos), od 1952 roku pozostający w Polsce pod ochroną.

Na Jaroszewicza jako pogromcę tego 11-letniego, niemałego – choć i nieszczególnie rekordowego: miał 210 cm wzrostu, a jego wagę za oszacowano na około 300 kg – niedźwiedzia wskazuje muzealna dokumentacja. W  rubryce zatytułowanej Zebrał, zawartej w karcie katalogu naukowego muzealiów przyrodniczych, zapisano wyraźnie: Piotr Jaroszewicz. Eksponat, spreparowany przez specjalistów z Wyższej Szkoły Rolniczej w Lublinie, oznaczył Władysław Pepera.

Co mogło stać za decyzją o przekazaniu do muzealnej kolekcji najwspanialszego trofeum, jakie udało się zdobyć w długiej myśliwskiej karierze byłemu premierowi? I jakim cudem niedźwiedź, ustrzelony – jak podaje karta katalogowa – 23 marca 1966 ro ku trafił do zbiorów placówki, o utworzeniu której tzw. aktywiści ustrzyccy zaczęli przemyśliwać dopiero dwa lata później?

Sekret wyjawił Władysław Pepera, kiedyś nadleśniczy ze Stuposian, przez wiele lat zaufany organizator prominenckich łowów. W książce, którą napisał wespół z Julianem Hutą, zatytułowanej Wśród lasów i zwierząt Bieszczad, tak dyskretnie, jak potrafił, ale Miś z muzeum 63 Łapa robi wrażenie…

Piotr Jaroszewicz i tak konkretnie, jak mu pozwalała lojalność, uchylił rąbka tajemnicy skrywającej polowanie, podczas którego padł zwierz. Polowanie to poprzedzone zostało łowami nieudanymi – rok wcześniej bowiem Jaroszewicz zasadził się na niedźwiedzia po raz pierwszy. Organizacja tamtej pierwszej myśliwskiej wyprawy niewiele miała wspólnego z etyką. Wspomniany nadleśniczy wyznał bezceremonialnie: […] dyrektor Okręgowego Zarządu Lasów w Przemyślu, Edmund Kosiński, wypytywał, jaka byłaby możliwość zlokalizowania i  zanęcenia gdzieś padliną niedźwiedzia rozbójnika, najbardziej dającego się we znaki w zabijaniu bydła i zwierzyny leśnej. Domyśliłem się od razu, że coś się szykuje, pewnie trzeba będzie odstrzelić »dla przykładu« jednego albo dwa niedźwiedzie, ale kto i kiedy – nic na razie nie było wiadomo.

Peperę znano jako leśnika i myśliwego karnego; kazali, to szukał. Ale nie rozbójnika, tylko po prostu jakiegoś osobnika, który zakończył sen zimowy. No i znalazł, dzięki czemu łaknący satysfakcji z położenia trupem niedźwiedzia towarzysz mógł przyjechać. Miś zawinił wprawdzie apetytem na zawartość uli, a nie mięso żywych zwierząt, ale czy to miało znaczenie? Najważniejsze, że został wytropiony… a potem regularnie karmiony padliną. Chodziło o to, by przywiązał się do darmowej „stołówki”.

Towarzysz  – okazał się nim wicepremier (wtedy jeszcze wice, premierem został w 1970 r.) Jaroszewicz – zmarnował jednak szansę. Nie sprawdziwszy ustawień celownika, spudłował szpetnie, a jego kula odstrzeliła niedźwiedziowi część przedniej łapy. Ciężko ranny zwierz uszedł w lasy i – jak twierdził Pepera – prawdopodobnie stracił życie trzy lata później po wschodniej stronie granicy, gdzie wojsko nie patyczkowało się ze zwierzętami i kropiło do nich seriami z broni maszynowej.



Niepocieszony wicepremier dostał po ro ku drugą szansę; tyle tylko, że tym razem nikt nie dbał już nawet o pozory i nie fabrykował uzasadnień postulujących konieczność wyeliminowania z ekosystemu rozbójnika mięsożercy. Po prostu – zapadła decyzja o zorganizowaniu polowania dla „pierwszej strzelby PRL”. Polowanie, w rzeczy samej, doszło do skutku. O tym, jak wyglądało w kulminacyjnym momencie, wiemy od Władysława Pepery: Jesteśmy na czatowni we dwóch […]. Ustaliliśmy, że będziemy strzelać razem, odliczając: raz–dwa– trzy!, jeżeli niedźwiedź będzie za widna. Ćwiczymy ten wariant odliczania wielokrotnie.

Po niecałej godzinie niedźwiedź wysuwa się spod ambony, okrąża padlinę i  zaczynam odliczanie: raz–dwa, i »buch« – prawie równolegle padły dwa strzały. Niedźwiedzia dźwignęło w górę, jakby miał się przewrócić na plecy, ale prawie ze stojącej pozycji padł na bok i szarpie tylnymi nogami, wyrzucając pazurami darń, resztki śniegu, trawę i kamienie. Premier oddał jeszcze dla pewności dwa strzały i za każdym razem ziemia tryskała pod niedźwiedziem. Zwierz próbował odwrócić się na drugi bok, ale szybko tracił siły, wreszcie całkowicie zastygł w  bezruchu, widziałem po raz pierwszy, jak ginął bieszczadzki niedźwiedź, obdarzony taką potworną siłą.

Ale skoro strzelało dwóch, to kto faktycznie pozbawił życia pierwszego upolowanego po II wojnie w bieszczadzkich lasach misia? Nadleśniczy wyjaśnił to oględnie: Były gratulacje i uściski, oględziny i patroszenie, wreszcie premier zakasał rękaw i szuka pocisków, które przeszyły zwierza. 
– Za dużo było w dniu dzisiejszym emocji, byłem zmęczony i podniecony – mówi – jest tylko otwór z manlichera…A manlicherem (poprawnie: mannlicherem) dysponował w tym duecie kłusowniczym niestety Władysław Pepera…

Czy więc można się zastanawiać, dlaczego wytrawny myśliwy bez żalu wydał decyzję, aby – jak wspominał organizator łowców – niedźwiedzia […] spreparować […] i przekazać do Muzeum Przyrodniczego w Ustrzykach Dolnych? Szanujący się pogromca zwierząt nie kolekcjonuje trofeów zdobytych przez innego strzelca. Przynajmniej pod tym względem Piotr Jaroszewicz okazał się myśliwym z zasadami.


Tą i wiele innych ciekawych historii znajdziecie Państwo w książce "Sekrety Bieszczadów" - POLECAMY!

 

 

 

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy