KĄCIK LITERACKI: Syn i sen [OPOWIADANIE]

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor: | Zdjęcie: archiwum

KĄCIK LITERACKI: Syn i sen [OPOWIADANIE] - Zdjęcie główne

foto archiwum

Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Warto przeczytać Ile razy śni mu się, że ojciec nie żyje, wstaje, spuszcza nogi z łóżka i wierzchem dłoni osusza policzki; znowu płakał... Jest już stary, ale trudno mu się pozbyć dziecięcej reakcji; czasem dosypia na siedząco.

W takiej pozycji ojciec zmarł w szpitalu, w wielkim mieście. Leżący obok zauważyli, że długo siedzi bez ruchu. „Panie Leski, może w czymś pomóc?” – ale nie reagował. Pielęgniarka od mierzenia temperatury, stwierdziła zgon.

*

Parę dni wcześniej do chorego przyjechały babka i dwie ciotki – matka i siostry ojca. Wprost z autobusu poszły do miejscowego szpitala w małym mieście. Potem odwiedziły bratową z czwórką dzieci; posiedziały chwilę, kanapek z pomidorem nawet nie ruszyły... Wypiły tylko kompot z agrestu, który jest dobry na lipcowy upał.

*

Niewiele rozumiejąc z tej wizyty, chłopak cieszy się na wyjazd do Warszawy na kolonię. Dzień wcześniej matka mówi, by się jeszcze poradzić taty. Nad czym tu radzić, przecież są wakacje i wszyscy gdzieś wyjeżdżają… Ojciec siedzi na krawędzi szpitalnego łóżka; ciężko oddycha, jest blady, ma woskową cerę; na czole krople potu. Od pięciu lat cierpi na groźną chorobę, o której stale mówi radio i krzyczą plakaty. Wymaga izolacji, unika kontaktu z rodziną, ma osobny garnuszek, talerze, przybory do jedzenia. Jest, a jakby nie był…

Tato, mogę jechać?” – pyta syn. „Rób, jak chcesz” – słyszy gdzieś ponad głową. Dwunastolatek niewiele z tego rozumie; przecież o wyjeździe dziecka powinni decydować rodzice... Wraca do domu i opowiada matce, co usłyszał; też jest zdziwiona, ale odjazd coraz bliższy i trzeba się pakować.

*

Podróż pociągiem trwała całą noc; „kolonistów” zakwaterowano w jakiejś warszawskiej szkole, a może był to dom studencki?. Na porannej zbiórce podano adres, który trzeba pilnie wysłać rodzicom. Każde dziecko ma papier i koperty; niektóre nawet znaczki pocztowe… Jeden służbowy telefon jest niedostępny, zresztą na prowincji mało kto ma aparat.

Zwiedzanie miasta zaczyna się od Pałacu Kultury. Gmach robi ogromne wrażenie, od patrzenia w górę boli kark… Potem jazda obszerną, cichą windą i panorama z galerii na trzydziestym piętrze. Choć wojna dawno się skończyła, kikuty wypalonych kamienic świecą jeszcze ścianami pourywanych mieszkań. Trzeciego dnia jadą do ZOO, gdzie dyrektorem jest pan znany z audycji o zwierzętach; ma miły, ciepły głos...

*

Chodzenie po rozgrzanych ulicach wielkiego miasta wymaga kondycji i wiejsko-miejskie dzieci szybko się meczą; dlatego po obiedzie mają obowiązkowe leżakowanie. Pani higienistka zapowiedziała, że będzie sprawdzać. Kładzie się mało kto; większość zaległa na parapetach i gapi się na przechodniów, robiąc głupie miny. Czasem ktoś podniesie głowę i zapyta, skąd przyjechały?

Nagle do sali wszedł wychowawca; odskakują od okien, ale on pyta o Leskiego, chłopak ma iść do kierownika… Po drodze zastanawia się, co przeskrobał i kiedy? Ale pan w średnim wieku jest łagodny, nie krzyczy; „To do ciebie” – i podaje mu telegram. Na paskach papieru maszyna wystukała dużymi literami: PRZYJEŻDŻAJ. TATO UMARŁ MAMA. „Trzeba się spakować, wracasz do domu; przed północą masz pociąg” – dodaje, patrząc w papiery na biurku.

*

Warszawa Główna bardziej przypomina hangar niż dworzec kolejowy, ale i tak najważniejsze są parowozy… Do składu, którym pojedzie, przypinają lokomotywę Pt 47, która ma ogromne cztery koła, prawie dwumetrowe (odtąd będzie notował serie i numery spotykanych parowozów). Ruch, gwizdki kolejarzy, syczenie pary – nie słychać, o czym wychowawca rozmawiał z konduktorem. Za chwilę wprowadzi chłopca do pustego przedziału – „Tu będziesz miał spokój”…

Twarde ławki z podłużnych listew, parciany pas do podnoszenia i opuszczania okna, mdła lampka nad przesuwnymi drzwiami, za szybą światła peronu – wszystko jak trzy dni temu, kiedy tu przyjechali całą gromadą... Na nocnych postojach nikt się nie dosiada, tylko co jakiś czas zagląda konduktor. Patrzy na siedzącego w kącie pasażera i przyjaźnie kiwa głową…

*

Chłopak jest oszołomiony; dopiero podróżował tam – teraz jedzie z powrotem… Dostał szary koc, który pachnie koleją; można go zwinąć pod głowę. Ale nie może usnąć: Dlaczego ojciec nie żyje? Przecież nie był stary, w szpitalu częściej siedział niż leżał … A może to żart? Ale mama jest panią nauczycielką, zawsze mówi prawdę … Pytania kłębią się w małej głowie przez całą noc; raz szybciej, raz wolniej – w takt kół na złączach (wtedy jeszcze szyn nie spawano). O czwartej nad ranem robi się jasno i coraz cieplej; słońce szybko nagrzewa pudło wagonu. O dziesiątej, kiedy wysiada na znajomym przystanku, w przedziale nie ma już czym oddychać. Do domu pędzi na skróty, przez chaszcze i cudze ogrody, nikt go nie zatrzymuje…

*

Na bramie starej pożydowskiej kamienicy wisi klepsydra z nazwiskiem zmarłego. Dwuskrzydłowe drzwi do mieszkania na piętrze są otwarte; wchodzi po cichu do ciemnej kuchni. W prawym pokoju, gdzie leży zmarły, okna są zasłonięte, czuć chłód i zapach lilii. Pod trumną stoją miednice z bryłami lodu… (Nie ma jeszcze lodówek, ani klimatyzacji; zimą lód wyrąbuje się z pobliskiej rzeki i składuje na niewielkim placu, przysypując trocinami. Można go tak przechowywać do końca sierpnia; codziennie jest rozwożony do restauracji, kawiarni, wytwórni lodów).

*

Na pogodnej, wygolonej twarzy ojca nie widać śladów choroby. W kącie, gdzie stała szafka z książkami, siedzi matka; ma zapłakane oczy i nawet się nie podnosi na wejście syna. „Co ty na to?” – pyta cicho. Chłopak jest niewsypany, w nocy nie zmrużył oka, w głowie ciągle stukot kół; odpowiada bezmyślnie gdzieś zasłyszanym: „A ja na to, jak na lato”. Pokręciła głową, a on czuje, że właśnie stał się dorosły. Przecież ojciec powiedział, żeby robił, co chce… To pierwszy krok.

*

Na drugi dzień pod dom zajeżdża paradny karawan zaprzężony w dwa kare konie pana Wilusza; są spokojne, obyte z miejskim ruchem. Kondukt idzie do kościoła, a potem na cmentarz; samochodów niewiele, przystają na poboczach, ustępują żałobnikom… Na pogrzeb przyszło dużo ludzi; czterdziestoletnia wdowa z czwórką małych dzieci budzi zainteresowanie. „Jak sobie da radę?” „Piękna kobieta, pewnie wyjdzie za mąż” – szeptają. Chłopak ma poczucie, że jest ważny; patrzy na niego pół miasta. Jeszcze nie wie, że co znaczy być półsierotą. Ci, co mają ojców, wprawdzie dostają lanie, ale zawsze ktoś się o nich upomni.

Wkrótce rozumie, że został sam; matka ma dosyć zajęć z trójką młodszego rodzeństwa, które powoli zaczyna go traktować jak ojca. Będzie się z tym zmagał wiele lat. Kiedy dorastał, czuł rodzaj satysfakcji; z biegiem czasu widzi w tym piętno, które trudno usunąć. Jak dwa ślady na lewym ramieniu po szczepionce przeciwgruźliczej…

*

Trwająca od roku pandemia zbiera coraz większe żniwo. Dwa miesiące temu zmarł przyjaciel, który większość życia spędził na wózku. Zawarli umowę – kto odejdzie pierwszy, da znak z tamtego świata... Zmarły śni mu się już trzeci raz; siedzą na szerokim murze, oparci plecami o siatkę ogrodzenia kawiarni Teofilówka, której nigdy w mieście nie było… Po lewej stronie wlot do ulicy Rybackiej; po prawej – czteropiętrowe bloki, w miejscu zburzonych secesyjnych willi. „Dlaczego umarłeś?” – rozkłada ręce… „Jak tam jest?” – robi znak krzyża. „Przecież nie wierzysz w Boga”…. „Wtedy byliśmy studentami, a teraz mnie nie ma”… Poeta – mimo dokuczliwego kalectwa – lubił żartować.


*

Jest koniec lipca, jak wtedy, kiedy umierał ojciec… Stary człowiek niedawno wrócił z zagranicy; miał wypocząć, ale czuje się jak zbity pies; od paru tygodni nie może dojść do siebie. W takich momentach wracają sceny z dzieciństwa, kiedy wszystko zostało przesądzone…

Raptem dostaje telefon, że w mieście pojawiło się medium, które wywołuje duchy zmarłych. Choć jest sceptyczny wobec takich praktyk, postanowił się nim spotkać. Przecież w literaturze zmarli często odwiedzają żywych; chociażby duch ojca Hamleta…

Medium to starsza pani na stałe mieszkająca we Francji; pogodna, skromna, zdystansowana do tego, co robi. Prosi o czyste kartki papieru i coś do pisania; siadają naprzeciw siebie i po chwili kurtuazyjnej rozmowy pyta, kogo chciałby zaprosić? Może ojciec? – mężczyzna przypomina sobie, że właśnie dzisiaj mija sześćdziesiąta rocznica jego śmierci… Przypadek, zbieg okoliczności?

*

Medium wypowiada krótką modlitwę i po chwili zaczyna szybko pisać… Przerywa, powtarza słowa, jakby nie dosłyszała; upewnia się w ich brzmieniu i pisze… Przypomina dziecko, które przy stawianiu liter pomaga sobie mową.

           Zapis i głos układają się w zdania: „Nie wiń mnie za to, że tak szybko umarłem. To sprawa leków i doktora, który mnie leczył. Mama była słaba, moje obowiązki spadły na ciebie; chciałeś jej pomóc… Przepraszam cię za to, bo sam byłeś dzieckiem… obowiązkowym, wrażliwym. Miałeś trudne życie, ale nie możesz się zadręczać, to niczego nie zmieni. Żyj, i bądź szczęśliwy!” Jeszcze kilka zdań i ojciec zapowiada, że musi odejść… Co znaczy – „bądź szczęśliwy”? Teraz, u schyłku, kiedy coraz trudniej przeżyć każdy dzień?

Pani przestaje pisać, odetchnęła głębiej, nic nie mówi… Po chwili podsuwa mu dwustronnie zapisaną kartę papieru. Równe, kształtne litery znajomego pisma; zanim ją obejrzy, musi wytrzeć twarz. Znowu płakał…


Henryk Brzozowski

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy