Twój przyjazd w Bieszczady owiany jest lekką nutą tajemnicy. Czy możesz nam zdradzić, jak to się zaczęło i dlaczego postanowiłaś zostać?
W Bieszczady przyjechałam 5 lat temu, dzień przed Sylwestrem. Na tamten moment nie wiązałam swojej przyszłości z przeprowadzką tutaj, ale czas zweryfikował moje plany. Kilka tygodni wcześniej, we Wrocławiu poznałam Andrzeja. Początkowy plan zrealizowania dla niego projektu związanego z dotacją na własną pracownię artystyczną, zaowocował tym, że postanowiłam mu pomóc. Wówczas postrzegałam go jako człowieka na życiowym zakręcie.
Środowisko artystyczne od zawsze zajmowało szczególne miejsce w moim sercu. Ludzi o tak bogatej wrażliwości, w większości przypadków, traktuję z wyjątkową chęcią, niesienia im pomocy. Andrzej ujął mnie swoją szlachetnością i tym, że za wszelką cenę nie chciał mnie – jako osoby z czystą życiową kartą – wikłać w swoje skomplikowane, naznaczone metryką doświadczenia. Ja natomiast, nie uznaję zbyt wczesnej kapitulacji. Dlatego postanowiłam na miarę swoich możliwości pomóc Andrzejowi.
fot. Patrycja Tatarczyk
Możemy dzisiaj zaobserwować, że Twoje działania odniosły sukces. Mało tego, razem z Andrzejem uzupełniacie się, tworząc zgrany duet. Nie tylko w życiu zawodowym, ale również prywatnie. Powiedz Moniko – tak było od samego początku?
Ja i Andrzej to zupełnie różne charaktery, ale prawie identyczne osobowości i to bardzo mocno cementuje nasze relacje. Żadne z nas nie zatraciło swojej osobowości ani na poczet partnera, ani relacji. Tak naprawdę to pierwsze spotkanie, które trwa do dziś pokazało, jak ważna jest nie tylko sztuka zrozumienia drugiego człowieka, ale też wgląd w samego siebie. De facto uratowaliśmy siebie nawzajem. W głównej mierze przed sztucznością współczesnego świata.
A propos współczesności. Jak to jest być współczesną Szeptuchą? Dosyć niezwykłe jest to, że ukończywszy Wyższą Szkołę Oficerską Wojsk Lądowych, zajmujesz się pracą z energią. Monika jak Ty pogodziłaś te dwie zupełnie sobie obce i właściwie wykluczające się ścieżki życia?
Każde życiowe doświadczenie czegoś nas uczy, tylko nie zawsze chcemy wyciągać wnioski. Dzieje się tak dlatego, że w większości przypadków musielibyśmy pokusić się o refleksję nad samym sobą i coś zmienić. Ja szeptuchę mam we krwi. Myślę, że pasja i zamiłowanie do pracy z energią od zawsze stanowiły mój życiowy kompas. W przyszłości tłumiłam ten instynkt, obawiając się ostracyzmu środowiska, w którym żyłam.
To właśnie wyjazd w Bieszczady pozwolił mi rozwinąć skrzydła. Dziś dokładnie wiem, dokąd podążam. Mam przy sobie tylko wartościowych ludzi więc nie zważam na opinie osób, które nic nie wnoszą do mojego życia. Lubimy kategoryzować i oceniać wszelkie działania innych. W mojej rodzinie występowały szeptuchy, ale nie były nikim innym jak kobietami, które czuły i wiedziały o energii więcej niż większość, a w dodatku wiedziały, w jaki sposób zadziałać, szczególnie przy pomocy ziół, aby komuś pomóc...CZYTAJ DALEJ
Komentarze (0)