Kobiety zdają sobie sprawę, że znalazły się na przegranej pozycji i ich protest niewiele zmieni, jednak zależy im, aby ludzie dowiedzieli się całej prawdy o ich odejściu ze szpitala.
- Dlaczego kobiety z powiatu sanockiego zostały pozbawione podstawowej opieki położniczej? - pytają przybyłe do naszej redakcji panie. - Wstyd! Mało tego, że dyrekcja zamknęła oddziały, to jeszcze zlikwidowała szkołę rodzenia oraz poradnię laktacyjną, które tak naprawdę mogłyby nadal funkcjonować. Jaki był tego cel? - dopytują. - Przecież w powiecie mnóstwo kobiet potrzebuje fachowej porady i pomocy po urodzeniu dziecka. Czy z każdym, nawet najmniejszym problemem laktacyjnym mają teraz jeździć po kilkadziesiąt kilometrów do pobliskich szpitali?
Po zamknięciu oddziałów położne stanęły przed bardzo trudnym dylematem. Pozostać w placówce i pracować za niskie wynagrodzenie jako pomoc pielęgniarska, czy szukać pracy gdzie indziej.
- Wystawiono nas jak śmierdzące kosze za drzwi – wykrzykuje jedna z kobiet, która chce zachować anonimowość. - Nasze obecne czynności można podsumować krótko: "przynieś, wynieś, pozamiataj". Zostałyśmy zdegradowane, potraktowane, jakbyśmy miały podstawowe wykształcenie.
Położnym, które przepracowały w swoim zawodzie 20-25 lat, z dnia na dzień zmieniono zakres obowiązków. Twierdzą zgodnie, że żadna praca nie hańbi, jednak nie mogą pogodzić się z myślą, że wykształcone, z bogatym bagażem doświadczeń zawodowych wykonują czynności, które może robić osoba po podstawówce. A jeśli mają już je wykonywać, to chociaż chcą na dotychczasowych poborach, a nie za najniższą krajową.
- Teraz zajmujemy się transportem badań, pacjentów, karmieniem, robieniem toalety – mówi druga z kobiet. - Wykonujemy czynności, takie jakie zleca się praktykantom. Nawet studentki mogą odłączyć kroplówkę, a my po tylu latach pracy, już wykonać tego nie możemy. Czujemy się poniżone. Potraktowano nas okropnie – zaznacza zniesmaczona.
Położnym także trudno zaakceptować także fakt utraty wielu dodatków, które otrzymywały, pracując w swoim zawodzie. Tłumaczą, że obecnie nie przysługuje im ani dodatek świąteczny, ani nocny. Otrzymują "gołą" pensję, za którą nie są w stanie wyżywić rodziny.
- Jedynie należy nam się dodatek z tytułu wysługi lat i nic więcej – zaznaczają.
Kobiety szukały różnych sposób, aby uratować oddziały. Wielokrotnie rozmawiały o sytuacji z byłym i obecnym dyrektorem szpitala, prosiły o pomoc posłów i prawników. Bez skutku. Nie zadowala ich tłumaczenie Henryka Przybycienia, dyrektora SPZOZ w Sanoku, który pociesza, że jeszcze nie wszystko stracone.
Więcej w 11 numerze Tygodnika Korso Gazeta Sanocka