Przeszli naprawdę ekstremalnie

Opublikowano:
Autor:

Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości Niemal trzysta osób wzięło udział w tegorocznej Ekstremalnej Drodze Krzyżowej z Sanoka. Przeszli nocą w ciszy, deszczu i zimnie trasy, z których każda była długa i wymagająca. Zgodnie z hasłem EDK: Nie warto żyć normalnie, warto żyć ekstremalnie!

Wszyscy uczestnicy spotkali się w sanockiej farze w piątek, 16 marca, na mszy św. o godz. 20. Następnie rozeszli się na wybrane przez siebie trasy, które pokonywali w samotności lub w małych grupkach i w milczeniu. Każdy zdany był na siebie i samodzielnie podejmował decyzję, kiedy zakończy drogę.

Jak informuje Dawid Bach, lider Ekstremalnej Drogi Krzyżowej Sanok 2018, wśród uczestników przeważali mieszkańcy Sanoka i okolic, ale byli też goście z Dębicy, Przemyśla czy Śląska. W tegorocznej edycji uczestniczyło dwukrotnie więcej chętnych niż w ubiegłym roku. W większości była to młodzież.

Na trasę górską św. Michała Archanioła, liczącą 22 km, wybrało się ponad 60 osób. Warunki były bardzo wymagające i trudne, dlatego pokonanie trasy zajęło co najmniej 6,5 godziny.

Trasę Prymasa Tysiąclecia - do Komańczy (42 km asfaltem i drogami szutrowymi) wybrało ponad 50 osób, z czego 35 dotarło na miejsce docelowe.

"Królowa tras"  - Matki Bożej Pięknej Miłości - do Polańczyka (44 km asfaltem i drogami szutrowymi), przyciągnęła najwięcej, bo niemal 160 osób.

Najmłodsza uczestniczka miała zaledwie 12 lat. Doszła do końca pod opieką mamy i ponad 70-letniego dziadka.

- To mocno budujące świadectwo wiary i miłości rodzinnej - podkreśla lider.

Każdy z uczestników przed mszą mógł pobrać aplikację na smartfona, która zawierała pełny opis wybranej trasy, rozważania poszczególnych stacji Drogi Krzyżowej, czytane przez lektora i mapkę, która wraz uruchomieniem lokalizowała położenie uczestnika.

 

W błocie i zmęczeniu

Trasa górska wokół Sanoka, choć najkrótsza, dla wielu osób okazała się bardzo ciężka z powodu ciemności, słabego oznakowania i podmokłego terenu w lesie. Agnieszka Kochan (37 lat) z Sanoka doszła jednak do końca.

- Wyruszyliśmy w pięcioosobowej grupie i wszyscy do końca wytrwaliśmy - mówi. - Trasa była trudna, przebiegała przez las. Warunki pogodowe nie sprzyjały: padał deszcz, wiał wiatr i do tego doszła minusowa temperatura. Dużym wysiłkiem było pokonanie tej trasy, zwłaszcza strome podejścia. Zakończyliśmy ją ok. godz. 3.30 przy ostatniej stacji przy kościele farnym. Największym wyzwaniem było pokonanie nie tyle fizyczne trasy, co swoich słabości. Idąc nocą w deszczu i zimnie, w błocie i zmęczeniu, w pewnym momencie człowiek zastanawia się: po co to? I to jest właśnie ta chwila - przynajmniej u mnie taka była - w której uświadamiasz sobie, co jest dla ciebie w życiu ważne, co jest priorytetem, co na dalszym planie. Czy zrezygnujesz i zawrócisz, czy podejmiesz to wyzwanie i pokonasz swoje zmęczenie, ból i słabości, i pójdziesz dalej. Myślę, że każdy powinien spróbować przejść taką drogę, oczywiście na miarę swoich możliwości (bo zdecydowanie potrzebna jest "jakaś" kondycja). Dla mnie był to czas przemyśleń nad swoim życiem, postępowaniem, pomimo zmęczenia i skupienia na tym, którędy iść, aby nie zboczyć ze szlaku.

- To było mocne doznanie. Bez ściemy. Człowiek hartuje się tylko w prawdziwym wyzwaniu -  pisze na Facebooku EDK inny uczestnik trasy górskiej.

 

Mocne wyzwanie

16-letni Szymon Stabryła z Sanoka, uczeń Zespołu Szkół nr 1, pokonał trasę do Polańczyka wraz z trzema kolegami.

- Pierwsze 35 km szedłem przed siebie i dawałem radę, dopiero ostatnie 10 km były dla mnie naprawdę mocnym wyzwaniem, ponieważ kolano odmawiało mi posłuszeństwa - mówi. - W jednej nodze czułem ból nie do opisania. W niektórych momentach miałem dość. Do północy padało, potem już była mżawka. Byliśmy ciepło ubrani, więc nie odczuwaliśmy zimna. Przez całą drogę zrobiliśmy tylko trzy postoje.

Szymon z kolegami doszli do Polańczyka ok. 7 rano. Na miejscu zastali już uczestników, którzy dotarli wcześniej, ale po nich schodzili się następni. Wszyscy korzystali z przygotowanego posiłku (herbata i bułki) i własnym transportem wracali do Sanoka. Chętni mogli uczestniczyć w mszy św., którą odprawił miejscowy proboszcz.

-  Jeżeli ktoś zastanawia się nad zmianą samego siebie i chce naprawdę przeżyć coś, co skłoni go do dużych przemyśleń, to taka droga krzyżowa bardzo mu się przyda - mówi Szymon. - To czas długiego czuwania, wyciszenia się oraz bardzo mocnej modlitwy.

 

Wykańczające serpentynki

Krzysztof Drozd, który szedł do Komańczy, na Facebooku EDK wspomina, że oprócz duchowych przeżyć, natura odwdzięczyła się mu "pięknym wyciem wilków na trasie".

- Bóg zapłać siostrom, które ugościły nas i zaprosiły na Mszę Świętą w kaplicy klasztornej - dodaje.

Na trasie do Polańczyka wszystkim najwięcej trudności sprawiało ostatnie podejście przed zaporą w Solnie, serpentynki na odcinku 2 km.

-  Pod zaporą zaczął się największy trud - ocenia Monika Lorenc z Sanoka. - To trasa bardziej wymagająca kondycyjnie, jest dużo przewyższeń.

Osoby, które w ubiegłym roku uczestniczyły w EDK, mówią, przejście po raz drugi jest inne.

 -  Do Polańczyka jest trochę dłuższy dystans niż do Komańczy, 2 km więcej, w rezultacie daje jednak godzinę różnicy- mówi 51-letni Krzysztof. - Tak mówił każdy, z kim rozmawialiśmy. Poza tym jednak jest to samo: rozmowa z Bogiem i samym sobą. I cisza, spokój.

25-letni Rafał Gawlewicz z Sanoka pracuje w Zespole Szkół nr 3. Szedł do Polańczyka z dwoma kolegami, z których jeden wyprzedził go, a drugi "odpadł".

- Przez Bykowce i Załuż do Leska droga była prosta - wspomina Rafał. - Od Leska było już cały czas pod górę. Dołączały się warunki atmosferyczne i ogromne zmęczenie. Jestem jednak zadowolony. To była moja trzecia Ekstremalna Droga Krzyżowa w ciągu dwóch lat. Ona ma jednak ogromny sens, jeżeli ten wysiłek, cierpienie i przyjęcie krzyża ofiarujemy Chrystusowi. Bóg wie, jak to wykorzystać, komu dać łaski za nasz trud.

 Rafał Gawlewicz przez całą drogę niczego nie jadł ani nie pił, choć przyznaje, że nie było to łatwe. Nie czynił też żądnych specjalnych przygotowań przed wyruszeniem w drogę.

- Ofiarowałem to wszystko Panu Bogu i On pomógł mi wytrwać - mówi. - Miałem własną intencję. Szedłem bardzo szczęśliwy. Jest to naprawdę niesamowite przeżycie.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE