Żyjemy w dobie cyfrowego i globalnego rozwoju. Niektórzy zachowują się tak, jakby Pan Bóg nie był im potrzebny. Jak tacy ludzie reagują na osoby, które swoim życiem bądź strojem negują ich sposób myślenia?
Widok siostry zakonnej lub kapłana zawsze budzi swego rodzaju kontrowersje. Jedni patrzą na nas z szacunkiem, doceniając poświęcenie i widząc w nas znak bożego działania; drudzy - z politowaniem. Są też tacy, którzy szydzą, wyśmiewają. Wielu jest takich, którzy nie rozumieją naszego życia, twierdzą, że marnujemy je. I na końcu obojętni, którzy zdają się nie zauważać nas. Nasuwa się pytanie, po co to wszystko i dlaczego? Jaki ma sens takie życie. Wbrew temu, co proponuje świat, wbrew naturze, a nawet wbrew samemu sobie? Na próżno szukać rozwiązania tej zagadki, myśląc typowo po ludzku. Trzeba wejść w centrum, czyli we wnętrze człowieka, bo tam wszystko się zaczyna. Bo tak naprawdę prawdziwe szczęście istnieje w nas samych – w tym najpiękniejszym Sanktuarium, gdzie zamieszkuje Bóg – trzeba tylko chcieć być ze sobą i z Bogiem, poczuć się kochanym przez niego.
Jak się to wszystko zaczęło?
Przed wielu, wielu laty, ja też – jak wiele innych dziewczyn - przeżywałam czas stawiania pytań i szukania odpowiedzi. Wtedy usłyszałam głos, który cicho i delikatnie zapraszał do wyboru drogi, jakże innej od moich marzeń. Jako osoba młoda miałam swój plan na życie, swoje marzenia, pragnienia. Więc robiłam wszystko, aby zagłuszyć w sobie ten głos – daremnie szukając szczęścia tam, gdzie go nie mogłam znaleźć. Opuszczenie domu rodzinnego nie było łatwe.
Może to była najtrudniejsza, najbardziej niepewna decyzja mojego życia. Wyruszyłam w drogę inną od tej, którą dotychczas szłam i wiedziałam, że moje życie będzie już zupełnie inne. Patrząc z perspektywy czasu, wiem, że największym szczęściem dla człowieka jest wypełnienie woli Bożej, która nie zawsze jest zgodna z naszymi oczekiwaniami czy marzeniami.
Jakie były pierwsze lata po podjęciu decyzji o pójściu do zakonu?
Pierwsze dwa lata formacji odbyłam u Sióstr Karmelitanek Bosych – za murami, w całkowitym odosobnieniu od świata - bo do takiego zakonu wstąpiłam pierwotnie. Nie takie jednak były plany Boga. Chciał, abym była zewnętrznym znakiem jego obecności jako Siostra Opatrzności Bożej. Bardzo miło wspominam początek w szkole formacji Pana. To był czas przepełniony radością, entuzjazmem, pełen młodzieńczego zapału. Na tym etapie uczyłam się rozeznawać, rozpoznawać i wzrastać. Wchodząc z gwaru świata, trzeba nauczyć się wyciszenia, rozmiłowania w modlitwie myślnej i ustnej, zasłuchania w głos Pana. Nie byłam sama. Na podobne wezwanie odpowiedziało wiele innych dziewczyn, z którymi rozpoczęłam wspólną drogę w głąb siebie. I ta szkoła nie skończyła się, ona trwa i będzie trwała do końca mego życia.
Małgorzata Słodyczka (imię zakonne Zuzanna) pochodzi z Odrzechowej, ma 48 lat, z zawodu nauczycielka, pracuje w Przedszkolu Niepublicznym Sióstr Opatrzności Bożej w Twardogórze. Od 25 lat w Zgromadzeniu Sióstr Opatrzności Bożej. Po złożeniu ślubów zakonnych pracowała m.in. pod Poznaniem, w Wodzisławiu Śląskim, we Włoszech - we Florencji, w Szwajcarii – VISP, w Częstochowie, Grodzisku Mazowieckim oraz w Twardogórze Sycowskiej.
Dalszy ciąg rozmowy z siostrą Zuzanną Słodyczką można przeczytać w numerze 49/2017 Korso Gazety Sanockiej.