Według miejscowych sytuacja jest poważna. Do tej pory bobry budowały tamy, zmieniając trasę cieków wodnych.
– Żeremie znajduje się u ujścia wody, z której korzystają mieszkańcy – mówi jeden z poszkodowanych. – To prawdziwa epidemia. Nie można z nimi nic zrobić, a straty są coraz większe.
Do tej pory zdarzały się także podtopienia okolicznych pól. Tym sposobem gryzonie niszczą uprawy.
Zwierzęta bardzo szybko się rozmnażają i zajmują nowe tereny. Do niedawna mieszkańcy gminy martwili się o zdatność wody do picia. W tym momencie bobry zajmują ich działki, niszcząc wszystko, co się na nich znajduje.
– Jakiś czas temu posadziłem nowe drzewka – mówi mieszkaniec gminy. – Sadzonki przyjęły się i z roku na rok pięły w górę. Teraz nic z nich nie zostało. Bobry wszystko ścięły. Najgorsze jest to, że nie mogę temu przeciwdziałać – dodaje.
Stanowisko w tej sprawie przedstawił także Stanisław Bielawka, wójt gminy Komańcza, utrzymując, że problem nie występuje tylko w gminie, ale prawdopodobnie w całych Bieszczadach. Włodarz twierdzi, że zwierzęta po zadomowieniu się gatunku w regionie cały czas się rozmnażają.
– Niestety, walka z bobrami jest z góry skazana na przegraną – dodaje zrezygnowany.
Wójt informuje, że nawet po przeniesieniu gryzoni w inne miejsce za jakiś czas powrócą i zasiedlą te tereny ponownie. Sygnalizuje, że w tym momencie bobrów jest już bardzo dużo. Ślady ich działalności w postaci zgryzionych drzew można znaleźć na terenie całej gminy.